poniedziałek, 15 lutego 2016

Barany. Islandzka opowieść

Na 'Barany' czekałam od kilku tygodni. Dla 'Baranów' nie zawahałam się zasiąść w czwartym rzędzie, bo na pół godziny przed seansem tylko kilka foteli zostało wolnych. Po 'Baranach' spodziewałam się bardzo wiele. Pięknych ujęć oszałamiających krajobrazów. Subtelnie zabawnej historii opowiedzianej w zdawkowym, autoironicznym stylu. Kilku żartów sytuacyjnych z kudłatymi i małomównymi jak ich owce bohaterami. Rozdzierającej serce (lub wręcz przeciwnie, zabójczo banalnej) tajemnicy rodzinnej sprzed czterdziestu lat, która ujrzy światło dzienne, a następnie przejdzie do historii, kiedy to już skłóceni bracia się pogodzą i harmonia zapanuje nad ich pastwiskami. Tyle obiecywał trailer. I ja, naiwna, dałam się nabrać. Przez pół seansu ziewałam, ale jeszcze nie traciłam nadziei, a potem już tylko odliczałam minuty do końca. Wszystkie atrakcyjne sceny zostały wykorzystane w filmie reklamowym, więc jedyne zaskoczenie polegało na tym, że nie dowiedziałam się, dlaczego bracia przez cztery dekady ze sobą nie rozmawiali. Czy za cokolwiek pochwaliłabym ten film? Szczerze: nie. Tyle na ten temat. I obym szybko o nim zapomniała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz