Chciałam napisać, że w Razanju odnaleźliśmy raj na ziemi. Ale każdy inaczej opisałby swój Eden, więc dodam garść szczegółów.
Niewielkie miasteczko malowniczo położone nad samym morzem. Dwie zatoki pełne łódek i jachtów. W centrum placyk, a przy nim ciasny sklep, piekarnia, bar i dwie restauracje. Targ warzywny w poniedziałki i czwartki. Chłodziarki z lodami pod parasolem.
Ilość atrakcji oferowanych w centrum informacji turystycznej ograniczona: można
popłynąć łódką na wycieczkę krótką, średnią lub długą. Taksówka wodna do pobliskiej miejscowości. Opcje darmowe wspólne dla tubylców i przyjezdnych: pływanie, opalanie się, spacery. Plaże rozliczne. Tłoku zero. Za to sporo wygodnych do czytania miejscówek. Woda w rozsądnej temperaturze (cieplejsza niż na wrocławskich basenach) i niewiarygodnie turkusowym kolorze.
Ludzie zrelaksowani, leniwie uśmiechnięci, rozgadani. Beztroscy, bez śladu urlopowej irytacji wykrzywiającej twarze w wymuszonych uśmiechach.
Pogoda stała. Słońce od rana i lekki wietrzyk pojawiający się co wieczór. Jaskółki śmigające pod dachem tarasu. Dojrzewające figi na wyciągnięcie ręki. Oszałamiająca ilość kwitnących kwiatów i krzewów. Zachwycające widoki.
Ukojenie dla oczu, uszu, umysłu. Spokój. Zero pośpiechu, presji czasu czy konieczności dokonywania nieustających wyborów. Rytm życia sprawiający, że czoło się rozpogadza, lwia zmarszczka zanika, a tabletki na spowolnienie akcji serca stają się zbędne. Spa i sanatorium w jednym.
I jeszcze odkrycie, że mogą być lody lepsze od czekoladowych: czekoladowe z kawałkami brownie. Bajerancko polane złotą, czekoladową w smaku polewą. Niebo w gębie. Jak to w raju:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz