Nie wiem, czy to wrodzona (nabyta?) nieczułość, wiara w zaradność pierworodnego, wyparcie, spóźniony refleks, czy może fakt, że do generalnych porządków dołożyliśmy sobie malowanie Sebusiowego pokoju, co przełożyło się na jeszcze większy, graniczący z obłędem, rozgardiasz, ale brak syna odczułam w pełni dopiero dziś rano. Rita miała focha i zdecydowała się nie towarzyszyć mi przy śniadaniu, więc zostałam sama na froncie i z całego serca zatęskniłam za moim małym szczerbusiem.
Maciek wymiękł już wczoraj i wysłał do znajomej mamy opiekującej się zuchami na zimowisku sms-a z zapytaniem, co słychać. Odpowiedź była do przewidzenia: wszystko dobrze.
Przed jakąś godzinę temu na fejsie pojawiło się zdjęcie całej zuchowej ekipy. Rzuciliśmy się na nie głodni jakiejkolwiek wskazówki możliwej do wyczytania z buzi ośmiolatka rzuconego na głęboką wodę pierwszego w życiu tygodnia spędzanego z dala od rodziny. Niemalże na bezdechu zaczęliśmy gorączkowo szukać tej najważniejszej twarzyczki w morzu jednakowo ubranych dzieci. A kiedy ją namierzyliśmy, na moment odjęło nam mowę. Sebi, uśmiechnięty od ucha do ucha, pochyla się zawadiacko w stronę obiektywu, jakby właśnie usłyszał lub zobaczył coś bardzo śmiesznego. Uff, fala ulgi. To zdecydowanie nie jest poza ustawiona specjalnie do zdjęcia. Mamy dowód rzeczowy, że zimowisko równa się frajda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz