Powodowana siłą wyższą spieszę z zapewnieniem, że zawieszenie działalności było chwilowe i na skutek narastających z każdym dniem wyrzutów sumienia przedstawiam usprawiedliwienie zastoju. W punktach, które i tak sprowadzają się do jednego, haha:)
Numer jeden: lenistwo i totalne rozprężenie.
Numer dwa: peselizm. Priorytety się zmieniają, umiejętność beztroskiego odpuszczania sobie rzeczy spoza czołówki absolutnie obowiązkowych czy niezbędnych do zachowania zdrowia psychicznego wzrasta. Można powiedzieć, że to tylko dyplomatyczne rozwinięcie punktu pierwszego. Ale w praktyce wygląda tak: jako że na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności mam od ponad tygodnia możliwość przebywania w zaciszu domowym, uzyskany dodatkowo czas dzielę sprawiedliwie między siebie i Sebiego. Do czternastej realizuję się jako maniaczka gier komputerowych (będąc dinozaurem bez cienia zawstydzenia przyznam się, że odświeżam znajomość z takimi starociami jak Simsy, Theme Hospital, Anno 1602), a później jako wzorowa matka czuwająca nad rozwojem intelektualnym i emocjonalnym swej pociechy;)
Naturalnie nasuwa się pytanie, dlaczego gram, zamiast blogować, skoro i tak gapię się pół dnia w monitor. Kto nie zarywał (póki mu pary na to starczało) nocy dla ulubionych gier, nigdy nie zrozumie, jakim błogosławieństwem jest w domu pełnym konkurencji wyłączność na komputer w godzinach przedpołudniowych;). Miałam co prawda czytać, oglądać filmy i realizować się towarzysko, ale uznałam, że sztywne trzymanie się planu nie do końca zgadza się z tym, na co naprawdę mam ochotę i bezczelnie dałam się porwać żywiołowi.
Numer trzy: życie, życie, życie. Przygoda z zuchami nabrała rozpędu. Po sukcesie z zimowiskiem poszłam za ciosem i kiedy tylko nadarzyła się okazja, zapisałam syna na trzy kolejne wyjazdy. Już w najbliższy weekend jedzie więc do Wieliczki, potem na wyprawę polarną, a następnie do Warszawy. My dopiero co szaleliśmy na zabawie karnawałowej, do której przygotowania wypełniły mi kilka dobrych dni. Przebranie, jak zawsze, obowiązkowe. Temat: lata sześćdziesiąte. Buszowanie po lumpeksach w poszukiwanie strojów i akcesoriów, konsultacje z koleżankami, co z własnych szaf mogłyby i chciały pożyczyć, przeczesywanie własnych zasobów, szukanie inspiracji w necie, trenowanie kreski nad okiem, klejenie sztucznych rzęs. Długo by opowiadać. Ale efekt był piorunujący.
Żeby nie było: Sebi też miał bal. I nawet uszyłam mu pelerynę wampira. Uszyłam to może za duże słowo, faktem jednak pozostaje, że czarne prześcieradło udało się udrapować na ciele hrabiego Drakuli, a następnie z pomocą Maćka i przy użyciu zszywacza spiąć w kluczowych miejscach. Potem tylko zszycie tychże punktów, usunięcie zszywek i doszycie złotych guzików i łańcucha. Pociecha wyraziła pełną aprobatę, a kostium jest w ciągłym użyciu.
Przy okazji oficjalnie zawiadamiam, że pogodziłam się z myślą, że szycie mnie - mimo najlepszych chęci - przerasta, zamierzony efekt zawsze rozmija się z tym, co udaje mi się z trudem i poświęceniem osiągnąć, i choć ostatnio na potęgę trenowałam, choćby przy instalowaniu zuchowych sprawności na rękawie munduru, dotarło do mnie, że zestaw igła i nitka (nie mówiąc o maszynie) nie jest moim powołaniem. Co nie odwiedzie mnie jednak od podejmowania kolejnych prób wykazania się na tej niwie:) Ale można już krytycznie wypowiadać się na temat moich dzieł. Przyjmę wszystko z pokorą. Spruję i przyszyję na nowo (jak sprawności, haha). Bo czasem najbardziej liczą się chęci! A łaty, żeby nie było totalnego obciachu, nadal będzie dziecku przyszywała babcia:)
Wracając do przerwanego wątku: społeczność zuchowa okazała się więcej niż chętna do interakcji i wpadliśmy w wir wzajemnych odwiedzin, telefonicznych debat, wymiany książek i gier. Życie towarzyskie Babu też kwitnie. Jego przyjęcie urodzinowe będzie ostatnim z zimowej fali imprez, co na chwilę chociaż pozwoli mi odetchnąć od wymyślania i wyszukiwania prezentów dla kilkulatków - a jest to za każdym razem nie lada wyzwanie, zwłaszcza, że nie można się powtarzać, bo ciągle spotyka się ta sama grupa w nieznacznie tylko zmienionym składzie.
Do tego dochodzi życie szkolne. Etyka, która cieszy się u mnie wielkim poważaniem, szczęśliwie odbywa się raz na tydzień - bo zadania domowe wymyślane przez prowadzącą te zajęcia panią dyrektor wymagają najczęściej zaangażowania rodziców. Ale o tym napiszę więcej osobno, bo do wieczora nie skończę tego posta:) Od lutego doszło nam też nowe wyzwanie - codzienna głośna lektura. Niby pikuś, bo tylko przez kwadrans (w praktyce zwykle więcej, bo głupio kończyć w połowie rozdziału), ale synchronizacja czasu i chęci dziecka i dorosłego to wyższa szkoła jazdy. Nie wiem, czy tylko Sebi tak ma, czy to przypadłość bardziej powszechna, ale zabranie się za jakąkolwiek aktywność wymagającą udziału innej osoby zajmuje mu w najlepszym razie kilka minut. Bo w drodze do celu zbacza, zmienia temat, coś go rozprasza, zapomina, co zamierzał etc. Przekłada się to na zmniejszenie (a czasem nawet na całkowite wyeliminowanie) zapasu cierpliwości u takiego rodzica jak ja. I gdyby chodziło o cokolwiek innego niż czytanie, niewykluczone, że o systematyczności moglibyśmy zapomnieć. Ale że nagrodą za czekanie jest głośna lektura, jest to teraz jeden z moich ulubionych momentów dnia. Role się odwróciły, Sebi czyta mi książki, które jeszcze rok temu ja czytałam jemu. Poezja:)
Teraz już pomknę prosto do celu. Żeby się w tym wszystkim nie pogubić zaczęłam sporządzać kolejne listy z zadaniami do wykonania. System ten świetnie się sprawdza od lat. A w styczniu przetestowałam go też na Babu i za odhaczenie wszystkich punktów w terminie obiecałam nagrodę. Zadziałało, Sebi po trzech dniach sam wiązał buty, co poczytaliśmy sobie za rodzicielski sukces - bo od jesieni rozmawialiśmy z Maćkiem o tym, że koniecznie musimy syna wyposażyć w tę kluczową sprawność;)
List więc przybywało masowo. Do tego stopnia, że musiałam nadać im rangę ważności, bo i tak wszystkich nie byłam w stanie zrealizować od ręki. Trochę to przytłaczające. Zniechęcające. Paraliżujące. Ucieczka w grę komputerową na parę dni zagłuszyłaby wyrzuty sumienia, że zamiast z zapałem brać się do roboty użalam się nad sobą i migam od obowiązków. A potem pomyślałam, że rozwiązaniem będzie ustalenie nagrody, bo grunt to motywacja. Ciągle jeszcze nad nią myślę. I w międzyczasie tworzę kolejne zestawienia zadań do wykonania.
I tak oto mam listę na każdą okazję. Między innymi spis filmów, książek i wydarzeń czekających na opisanie na blogu. I obiecuję regularnie skreślać z niego kolejne pozycje;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz