Wstaję rano, a tu dwa wielkie pryszcze dosłownie eksplodują mi na twarzy, włosy skołtunione bardziej niż zwykle, brzuch jak bęben, bo nie potrafiłam się opanować i dzień wcześniej pochłonęłam w ramach kolacji kilogram czereśni. Bajka! Myślę sobie, że to dopiero początek, bo jeśli tak zaczynam dzień, to z pewnością będzie tylko gorzej.
Do pracy idę więc powoli, żeby nóg nie połamać na jakimś krawężniku, aż tu nagle jakaś szalona rowerzystka zjeżdża ze swojej trasy i z piskiem opon zatrzymuje się tuż przede mną. Odskakuję mimowolnie, po czym zamieram w bezruchu. Gapię się oniemiała, nie mogąc zdecydować, czy się odezwać, bo może skądś się z panią znamy, czy raczej potrzebuje ona ode mnie pomocy, szybkiej reanimacji, tracheotomii, sama nie wiem.
I wtedy pada pytanie, które zmienia całe moje nastawienie do świata i feralny dzień okazuje się całkiem znośny, ba!, pełen miłych niespodzianek. I odpowiadam uprzejmie, że to stara sukienka, kupiona już w zeszłym roku, ale chętnie podam namiary na sklep, może będą mieli coś podobnego:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz