sobota, 29 grudnia 2012

Maximum city. Bombaj

Czytałam i czytałam. Prawdziwa cegła. Mimo najlepszych chęci, nie do udźwignięcia w jednej ręce w zatłoczonym tramwaju. A niewątpliwie byłaby w nim pocieszeniem. Bombaj jest w niej przedstawiony jako miasto cudów. Przerażające, bajeczne, nienasycone. Mehta opowiada o nim z uwielbieniem, ale nie bezkrytycznie. Spędził w Stanach wiele lat i patrzy na Indie w sposób, który potrafimy zrozumieć. Domyśla się, co może być szokujące lub na tyle odmienne od zachodnich standardów, że wymaga cierpliwego komentarza. Sam często wydaje się zaskoczony. Ale jest też bombajczykiem, ekstremalnie ekspresyjnym w sposobie narracji, w zachwycie nad żywotnością metropolii, która po wielu latach rozłąki ukazuje mu swoje pociągające oblicze. Jego opowieści mamią feerią barw, uśmiechem, wiarą w lepsze jutro. Tyle że dotyczą płatnych morderców, skorumpowanej policji, prostytutek, mieszkańców slumsów, bezwzględnych gangsterów, żebraków i tak dalej. Z wierzchu mamy więc rozśpiewane i roztańczone romantycznie naiwne hinduskie kino, zaraz zaś pod kolorowymi łaszkami kryje się społeczny dramat, o którym i tak wiemy, że został tylko subtelnie zarysowany, bo całkowitej jego odsłony nie udałoby nam się znieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz