Intrygujący widok, prawda? My też daliśmy się nabrać. Miało być tajemniczo, przerażająco i nieprzewidywalnie. Przebrnęliśmy przez pierwszą serię, zaczęliśmy drugą i w połowie otwierającego ją odcinka znudzeni jak mopsy postanowiliśmy się poddać. Najpoważniejszy zarzut jest następujący: wydarzenia z całego sześcioodcinkowego sezonu z powodzeniem, czyli utrzymując uwagę widza w napięciu, zmieściłyby się w sześćdziesięciu, góra dziewięćdziedzięciu minutach. Tymczasem otrzymujemy marnej jakości zapychacze czasu antenowego: nieustające powtórki, obrazki z życia szwędaczy (albo się pałętają bez celu, albo ktoś masakruje im głowy, słowem czysta forma nudy, jeśli ogląda się to po raz dwudziesty) i żenujące w swej wymowie wynurzenia bohaterów. Co więcej, podstawowym powodem, dla którego postaci ładują się w kolejne tarapaty, jest ich własna głupota. A jeśli akurat nie, to scenariusz zakłada, że widz nie będzie czepiał się szczegółów i przykładowo zombie w masowych ilościach wyrastający jak spod ziemi zrealizują postulat koniecznego elelmentu zaskoczenia. I pal licho, że jeden z bohaterów stoi na dachu campera z lornetką w ręku i wszczyna alarm dopiero, kiedy zagrożenie zbliży się na odległość kilkanastu metrów. Zarzutów własnych, Maćka oraz wspólnych mam długą listę. Ale zamiast ją tu spisywać, zasiadam na kanapie z nadzieją, że kolejny serial okaże się ciekawszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz