czwartek, 4 lipca 2013

Perfect Mothers

Od pierwszych scen z udziałem chłopaków miałam wrażenie, że panie w myślach już dawno z nimi romansują. A biorąc pod uwagę ich zalotne zachowanie, umizgi niemalże, stylizowanie się na rozchichotane trzpiotki i scenerię niekończących się wakacji, zaskoczenia romansem nie było. Tyle że jedną parę połączyło głębokie uczucie, a druga weszła w ten układ siłą inercji: samotna kobieta nie mogła uwierzyć, że los zesłał jej młodego i atrakcyjnego kochanka, a pozbawiony kręgosłupa moralnego młodzieniec chciał się odegrać na przyjacielu i matce. Zaszokował mnie jego absolutny brak zainteresowania odczuciami ojca, który co prawda od początku zdawał się znajdować poza nawiasem całego układu, ale dopiero w obliczu zerowej lojalności ze strony syna został zdefiniowany w ramach rodziny jako osoba obca i zbędna.
Film tak naprawdę nabrał kolorów dopiero w drugiej połowie, kiedy to więzi zostały pozornie zerwane. Pozornie, bo jak się okazało, życie zatoczyło koło i wróciliśmy do punktu wyjścia. Ze świadomością, że koniecznością jest powtórzanie całego cyklu. Póki co? No właśnie.  Raz puszczona w bieg machina będzie się napędzała, dopóki gracze pozostaną w grze. A wypaść z niej mogą chyba tylko w sposób ostateczny.
Film warto obejrzeć choćby z dwóch powodów: dla fantastycznych plenerów oraz dla Naomi Watts i Robin Wright. Obie są w nim przepiękne i wruszające. Bliźniaczo podobne, kiedy jako wspólniczki w zbrodni szukają usprawiedliwienia dla swych poczynań, oraz oddalone o lata świetlne, gdy na ich twarzach malują się uczucia, które żywią do swoich kochanków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz