czwartek, 4 lipca 2013

Sen o kosmosie

Wrócił do mnie koszmar z dzieciństwa. Wydaje się już dosyć oswojony, ale nadal dławi mnie w gardle, kiedy się z niego budzę.
Zaczyna się od tego, że ciało pęcznieje mi w nieskończoność. Jakbym zamieniała się w gigantyczną dmuchaną piłkę. Czuję, że rosnę, a skóra staje się granicami wszchświata. Wypełnia ją próżnia. Bo prawdziwa ja odklejam się od ciała, jestem tylko drobinką, która rozpędzona do zawrotnej prędkości pędzi gdzieś w dół. Z ciałem łączy mnie tylko jedno: odczucie gorzkiej pustki pod językiem. Opis może dość enigmatyczny, ale najbardziej precyzyjny, jaki przychodzi mi na myśl.
No i tak sobie w ciemności lecę na łeb na szyję, coraz mniejsza, w coraz większych ciemnościach, coraz szybciej, aż zawroty głowy nie sprawią, że zlana potem się przebudzę.
Miodzio, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz