Ostatni dzień laby wykorzystany w najlepszy możliwy sposób: korzystając z tego, że Sebi bawi w Bolesławcu, zrobiliśmy czterdzieści kilometrów testując ścieżkę rowerową w Dolinie Bystrzycy. Pogoda idealna na przejażdżkę, trasa malownicza, a po drodze ekscytujące stuprocentowego mieszczucha uroki wsi: piejące jak opętane koguty, wylegujące się na łąkach mućki, zapach dojrzewających na przydrożnych śliwach owoców. Bajka:)
Ale najlepszy był piknik nad rzeką w cieniu Pałacu Aleksandrów. Iście sielankowy zakątek. Można pohuśtać się na oponie, wybić piwko do zabranej z domu kanapki, pobujać się na leżaku albo poleżeć na soczyście zielonej trawce. Tylko zdjęć nie zdążyłam trzasnąć, bo zjechała się hałaśliwa ferajna i zasiadła do dłuższego biesiadowania, grzebiąc tym samym plan przeczekania nalotu szarańczy. Cóż, może następnym razem:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz