Nie tylko ja uwielbiam czereśnie:)
niedziela, 28 czerwca 2015
Truchło
Obdarcie myszki z futerka zajmuje Ritusi już tylko jeden dzień. Jeśli w porę nie schowam zabawki, czyli tuż po radosnym aportowaniu, ewentualnie w chwili, kiedy gryzoń trafia obok miski z paszą, myszka nie ma szans. Szybciutko bowiem zostaje ona ukryta, a następnie potajemnie wyciamkana i poturbowana. Czasem jeszcze na tym etapie znajduję to żałosne i przemoczone do szczętu (utopione w wodzie? oślinione? mogę się tylko domyślać) stworzenie w stanie, który jest już ciężki, ale jeszcze nie beznadziejny. Częściej jednak skalp zostaje zdjęty w całości. I co tu zrobić z plastikowym korpusikiem, który w niczym nie przypomina uroczej zabaweczki, jaką Ritusia bawiła się kilka godzin wcześniej?
Otóż postanowiłam ostatecznie zerwać z tradycją natychmiastowego wyrzucania tego świństwa kosza, a że nie chce mi się szyć ubranka na miarę kilka razy w tygodniu, postanowiłam rzucać Ritce truchłem jak gdyby nigdy nic. Za pierwszym razem cała zniesmaczona spojrzała na mnie jak na wariatkę, kiedy już dobiegła do celu i zorientowała się, czym się bawimy. Ale widać szybko opuściły ją skrupuły, bo zaraz domagała się kontynuacji gry.
Dziś Maciek usłyszał, jak proponuję Ritusi 'porzucanie truchełkiem' i zdębiał, hahaha:)
Otóż postanowiłam ostatecznie zerwać z tradycją natychmiastowego wyrzucania tego świństwa kosza, a że nie chce mi się szyć ubranka na miarę kilka razy w tygodniu, postanowiłam rzucać Ritce truchłem jak gdyby nigdy nic. Za pierwszym razem cała zniesmaczona spojrzała na mnie jak na wariatkę, kiedy już dobiegła do celu i zorientowała się, czym się bawimy. Ale widać szybko opuściły ją skrupuły, bo zaraz domagała się kontynuacji gry.
Dziś Maciek usłyszał, jak proponuję Ritusi 'porzucanie truchełkiem' i zdębiał, hahaha:)
sobota, 27 czerwca 2015
Pierwsze świadectwo
Fascynująca lektura;) Babu z miejsca rzucił się do wnikliwego studiowania swojego świadectwa, hahaha:)
piątek, 26 czerwca 2015
czwartek, 25 czerwca 2015
Posępny dobosz
Babu szykuje się na świetlicową dyskotekę.
Pelerynę uszyłam mu w karnawale. Bęben zaś zrobiliśmy, kiedy okazało się, że ten robiony z zuchami z okazji Tamborrady musi zostać w zuchówce, by się nie zniszczył przed głównym występem w przyszłym roku.
środa, 24 czerwca 2015
Wakacyjny dziennik
Nie byłabym sobą, gdybym pozwoliła Sebiemu przez całe wakacje tylko się w samotności bawić, czyli grać na kompie. Kombinowałam parę dni i wymyśliłam! Prowadzenie dziennika wakacyjnego! To jest to!
Ciągoty do belfrowania są silniejsze ode mnie, a że nawet nie próbuję z nimi walczyć, moje biedne dziecko ciągle ma do wykonania jakieś zadania. Inna rzecz, że rozwinęłam się przy mym pierworodnym jako marketingowiec i pomysł sprzedałam mu w dwie minuty. Tak więc od przedwczoraj Babu każdego dnia zapisuje trzy zdania. Temat jest dowolny, chyba że to ja mu o tym przypomnę - w takim wypadku ma opisywać bieżące wydarzenia.
Niesamowite, ale pomysł zaskoczył i efekty przerosły moje najśmielsze wyobrażenia! Oto mała próbka.
poniedziałek, 22 czerwca 2015
Rzymskie wakacje
Miało być tak: w piątek koncert niespodzianka, czyli Bocelli na stadionie, w sobotę wyjazd w góry i nocleg w Samotni. Ja przeżywałam, że z synem pierwszy raz nocą posłuchamy muzyki w plenerze. Babu cały tydzień szykował się na Karkonosze. Razem ze mną ułożył trasę wycieczki, przeliczył czasy i odległości, naszykował potrzebne mapy i książeczki, by wbijać pieczątki. Spakował swój plecak i z dumą spoglądał na zamocowaną do niego odznakę PTTK. Całą trójką przed blokiem spryskiwaliśmy buty, bo pogoda pogarszała się z dnia na dzień, ale nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że deszcz może pokrzyżować nasze plany.
Tymczasem z koncertu wyszliśmy zanim się na dobre zaczął, a w sobotę rano wzywaliśmy lekarza, bo Babusia po raz trzeci z rzędu rozłożyła angina.
Załamałam się.
Ale nie na długo.
Skoro jesteśmy uziemieni, trzeba znaleźć sobie nowe fascynujące zajęcie, by nie stracić pogody ducha. A cóż może być lepszego od szykowania się na kolonie, które tuż za pasem? Kolonie pod hasłem antycznego Rzymu! Tak więc wałkujemy ten temat niestrudzenie, oglądamy filmy, czytamy książki, budujemy z lego Koloseum i bawimy w gladiatorów, legionistów i cezarów. I powoli kombinujemy, kiedy by tu się najlepiej wybrać na wycieczkę do Rzymu:)
piątek, 19 czerwca 2015
czwartek, 18 czerwca 2015
81:1. Opowieści z Wysp Owczych
'- Masz sześćdziesiąt sześć lat. Nie czujesz się się choćby trochę zmęczony?
- Ani trochę.
- W moim kraju ludzie w twoim wieku ciągle narzekają na zmęczenie. Moi rówieśnicy zresztą też.
- Może nie czują się docenieni? Może nie czują się potrzebni?'
'Jeśli nie jesteś moim dzieckiem, a stracisz moje zaufanie, nie starczy ci życia, by je odbudować. To nie oznacza, że przestanę ufać innym. Wolę być naiwna, bo tylko w naiwności potrafię być szczęśliwa.'
'Wydaje mi się, że chorobą dzisiejszych czasów jest deprecjacja zbiorowości kosztem źle rozumianych postaw indywidualnych. Wydaje mi się, że w rzeczywistości mało kto może być indywidualistą. A chcą niemal wszyscy. Retoryka kolorowych czasopism jest retoryką sprzeczności: szukaj przyjaciół, lecz pamiętaj, że najważniejszy jesteś ty. Pomyśl o bliskich, ale wiedz, że to ty zasługujesz na najlepsze. Nowa schizofrenia. Dziesięć lat temu nie miałem w szkole tylu zagubionych uczniów.'
środa, 17 czerwca 2015
Kolejny szczyt zdobyty
Ritka zdobywa kolejne dwutysięczniki.
Nie od dziś wiadomo, że im wyżej, tym przyjemniej się wypoczywa:)
poniedziałek, 15 czerwca 2015
Totem
Gramy w Totem i gramy. Nie codziennie, ale jak już nas najdzie, to nie możemy przestać. Aga, jeśli to czytasz, chciałabym cię uspokoić, że wbrew pozorom nie zapomnieliśmy, od kogo pożyczyliśmy tę fantastyczną grę. Co więcej, zamierzamy ci ją oddać w nienaruszonym stanie. Tylko tak się przedziwnie składa, że ciągle coś nam staje na przeszkodzie. A może to tylko wymówka, bo tak naprawdę próbujemy cię zwabić do naszej prywatnej jaskini hazardu:)
niedziela, 14 czerwca 2015
Reksio. Wielka księga przygód
Alleluja! Nastał nareszcie ten dzień, kiedy Sebi czyta sam sobie i po cichu książkę, a nie katalog Lego! Synu, ku naszej wspólnej pamięci odnotowuję, że w niedzielę, po rowerowej przejażdżce i kilku godzinach na działce, kiedy to nie pozwoliłam ci włączyć komputera ani telewizora i zaproponowałam, byś może u mego boku poczytał nabytą dopiero co drogą kupna książkę o lubianym przez ciebie piesku, ty bez większych oporów położyłeś się na dywanie i w kilka minut machnąłeś pierwsze opowiadanie, szokując swych rodziców do tego stopnia, że kazali ci streszczać, coś przeczytał, bo w głowach im nie postało, że tak szybko idzie ci bezgłośna lektura. Test zaliczyłeś celująco! A kiedy twa matka z lubością ponownie umościła się na kanapie, by w stanie absolutnego błogostanu i upojenia wizją nowej opcji spędzania wspólnego czasu ponownie oddać się lekturze, ty już kończyłeś drugi rozdział, by zaraz potem stwierdzić, że na jeden raz wystarczy.
sobota, 13 czerwca 2015
ENL 2015
Tegoroczna Noc Literatury była dla mnie krótka i burzliwa. Wróciłam do domu grubo przed czasem, mokra i na wpółślepa. Ale z iloma pomysłami i planami!
A teraz po kolei.
Już wczesnym popołudniem udałam się na spotkanie z Hanną Krall, które było zakamuflowanym jedenastym czytaniem. I to nie byle jakim, lecz w wymiarze ekstra, bo zaprezentowanych i omówionych zostało aż sześć fragmentów różnych książek. Daga, wieści z frontu specjalnie dla ciebie, miałam okazję posłuchać twojego audiobooka na żywo, bowiem 'Wyjątkowo długą linię, podobnie jak pozostałe ustępy czytała Maja Ostaszewska. I tu podjęłam decyzję numer jeden, by nie zwlekać i z miejsca odświeżyć znajomość z twórczością pani Krall, odkurzyć dawno zapomniane tomy na regale i sprawdzić zasoby biblioteczne. Także, Daga, już za parę dni łączę się z tobą telepatycznie przy symultanicznej lekturze:)
Tuż przed pierwszym właściwym czytaniem zdarzyła się rzecz niesłychana, wielce niepożądana i brzemienna w tragiczne skutki. Trąc nieumalowane z lenistwa oko (bo skoro upał, to po cóż mi niby maskara, skoro i tak spłynie, nim wieczór na dobre się zacznie - teraz już wiem, po co: by nie pchać łap do oczu!), jakimś sposobem usunęłam z przynależnej jej lokalizacji soczewkę kontaktową. A że, jak już wspomniałam, dzień gorący i słoneczny, to i na całym ciele gruba warstwa kremu z filtrem (tu jakoś miałam siłę się przyłożyć - i jak mnie za to pokarało!), który mi z miejsca zapaskudził bezcenny kawalątek giętkiego plastiku. Nic nie pomogło przemycie pod bieżącą wodą. Ani późniejsze płukanie w zakupionym naprędce odpowiednim płynie. Po dwóch godzinach nie mogłam już wytrzymać i na poważnie zaczęłam się obawiać zapalenia spojówek czy innego świństwa, które niechybnie by mi groziło, gdybym zdecydowanym ruchem nie pozbyła się zepsutej soczewki na dobre.
Zanim do tego jednak doszło, zdążyłam posłuchać 'Automatu z wodą gazowaną z syropem lub bez' w bajecznym wykonaniu Wojciecha Bonowicza. I tu, droga Karolino, chciałabym ci jeszcze raz podziękować, że podzieliłaś się ze mną podszeptem swej intuicji, której jestem gotowa już ślepo słuchać, gdyż to czytanie podobało mi się najbardziej w obu kategoriach: i dzieła, i lektora. Tak więc pozycję dodałam do listy książek do upolowania. I solennie obiecałam sobie w duchu sprawdzić, co jeszcze z prozy białoruskiej można znaleźć w polskich księgarniach. A teraz najlepsze - po powrocie do domu wróciłam do wertowania gazety, przy której tak wcześniej niefortunnie tarłam oczy. I jakąż informację tam znalazłam? Otóż już niebawem w telewizji rusza lato z poezją. I któż poprowadzi pierwsze spotkanie? Pan Bonowicz, oczywiście! Tak więc ambitny plan numer trzy na zbliżające się wakacje to przełamanie lodów z poezją. Jak szaleć, to szaleć:)
Potem biegłam do apteki. I do łazienki. Operacja okulistyczna przeciągnęła się jednak znacząco i z nowej książki Houellebecqa słyszałam tylko co nieco przez ścianę, bo nie zdążyłam na czas wbić się na salę. Czas umilałam sobie testowaniem polskich krzeseł i foteli wystawionych do publicznego użytku w Barbarze.
Tymczasem burza zbliżała się wielkimi krokami. Porczyk, który przed Księgarnią Hiszpańską miał czytać Fuentesa, nie odważył się wystąpić na zewnątrz, więc publiczność stłoczyła się naprędce w ciasnym wnętrzu i mając słynnego aktora na wyciągnięcie ręki mogła albo poddać się jego urokowi, albo obstając przy opinii, że meksykański pisarz to nudziarz, oddać się swobodnym rozmyślaniom i spojrzeć świeżym, a choć pojedynczym, to krytycznym okiem na hołubionego Bartosza, i uznać, że z bliska to zanadto on jednak zmanierowany, by uwierzyć choć w jedno płynące z jego ust słowo.
A potem to już w strugach deszczu pędziłam na tramwaj. I pocieszałam się tym, że przynajmniej tusz mi się po policzkach nie rozleje:)
A teraz po kolei.
Już wczesnym popołudniem udałam się na spotkanie z Hanną Krall, które było zakamuflowanym jedenastym czytaniem. I to nie byle jakim, lecz w wymiarze ekstra, bo zaprezentowanych i omówionych zostało aż sześć fragmentów różnych książek. Daga, wieści z frontu specjalnie dla ciebie, miałam okazję posłuchać twojego audiobooka na żywo, bowiem 'Wyjątkowo długą linię, podobnie jak pozostałe ustępy czytała Maja Ostaszewska. I tu podjęłam decyzję numer jeden, by nie zwlekać i z miejsca odświeżyć znajomość z twórczością pani Krall, odkurzyć dawno zapomniane tomy na regale i sprawdzić zasoby biblioteczne. Także, Daga, już za parę dni łączę się z tobą telepatycznie przy symultanicznej lekturze:)
Tuż przed pierwszym właściwym czytaniem zdarzyła się rzecz niesłychana, wielce niepożądana i brzemienna w tragiczne skutki. Trąc nieumalowane z lenistwa oko (bo skoro upał, to po cóż mi niby maskara, skoro i tak spłynie, nim wieczór na dobre się zacznie - teraz już wiem, po co: by nie pchać łap do oczu!), jakimś sposobem usunęłam z przynależnej jej lokalizacji soczewkę kontaktową. A że, jak już wspomniałam, dzień gorący i słoneczny, to i na całym ciele gruba warstwa kremu z filtrem (tu jakoś miałam siłę się przyłożyć - i jak mnie za to pokarało!), który mi z miejsca zapaskudził bezcenny kawalątek giętkiego plastiku. Nic nie pomogło przemycie pod bieżącą wodą. Ani późniejsze płukanie w zakupionym naprędce odpowiednim płynie. Po dwóch godzinach nie mogłam już wytrzymać i na poważnie zaczęłam się obawiać zapalenia spojówek czy innego świństwa, które niechybnie by mi groziło, gdybym zdecydowanym ruchem nie pozbyła się zepsutej soczewki na dobre.
Zanim do tego jednak doszło, zdążyłam posłuchać 'Automatu z wodą gazowaną z syropem lub bez' w bajecznym wykonaniu Wojciecha Bonowicza. I tu, droga Karolino, chciałabym ci jeszcze raz podziękować, że podzieliłaś się ze mną podszeptem swej intuicji, której jestem gotowa już ślepo słuchać, gdyż to czytanie podobało mi się najbardziej w obu kategoriach: i dzieła, i lektora. Tak więc pozycję dodałam do listy książek do upolowania. I solennie obiecałam sobie w duchu sprawdzić, co jeszcze z prozy białoruskiej można znaleźć w polskich księgarniach. A teraz najlepsze - po powrocie do domu wróciłam do wertowania gazety, przy której tak wcześniej niefortunnie tarłam oczy. I jakąż informację tam znalazłam? Otóż już niebawem w telewizji rusza lato z poezją. I któż poprowadzi pierwsze spotkanie? Pan Bonowicz, oczywiście! Tak więc ambitny plan numer trzy na zbliżające się wakacje to przełamanie lodów z poezją. Jak szaleć, to szaleć:)
Potem biegłam do apteki. I do łazienki. Operacja okulistyczna przeciągnęła się jednak znacząco i z nowej książki Houellebecqa słyszałam tylko co nieco przez ścianę, bo nie zdążyłam na czas wbić się na salę. Czas umilałam sobie testowaniem polskich krzeseł i foteli wystawionych do publicznego użytku w Barbarze.
Tymczasem burza zbliżała się wielkimi krokami. Porczyk, który przed Księgarnią Hiszpańską miał czytać Fuentesa, nie odważył się wystąpić na zewnątrz, więc publiczność stłoczyła się naprędce w ciasnym wnętrzu i mając słynnego aktora na wyciągnięcie ręki mogła albo poddać się jego urokowi, albo obstając przy opinii, że meksykański pisarz to nudziarz, oddać się swobodnym rozmyślaniom i spojrzeć świeżym, a choć pojedynczym, to krytycznym okiem na hołubionego Bartosza, i uznać, że z bliska to zanadto on jednak zmanierowany, by uwierzyć choć w jedno płynące z jego ust słowo.
A potem to już w strugach deszczu pędziłam na tramwaj. I pocieszałam się tym, że przynajmniej tusz mi się po policzkach nie rozleje:)
środa, 10 czerwca 2015
wtorek, 9 czerwca 2015
poniedziałek, 8 czerwca 2015
Centrum Hewelianum
Pokochałam to miejsce. Gdyby nie wyborna pogoda i presja młodocianych uczestników wycieczki, by wrócić na plażę, w Centrum Hewelianum mogłabym spędzić cały długi weekend.
czwartek, 4 czerwca 2015
wtorek, 2 czerwca 2015
Fortitude
Niesamowity serial: coś jak krzyżówka 'Przystanku Alaska' z 'Archiwum X'. Niewielkie miasteczko na mroźnej wyspie. Bożonarodzeniowa sceneria, tyle że nawet dzieci na spacer wychodzą z dubeltówką przewieszoną przez ramię, by napotkany znienacka polarny miś nie pożarł ich na śniadanie. Mieszkańcy Fortitude już na pierwszy rzut oka wydają się szaleni, a po bliższym poznaniu nie sposób ich się nie bać. Nikomu nie można ufać, każdy skrzętnie ukrywa przed światem jakąś tajemnicę. I nagle zostają znalezione szczątki mamuta, zaczynają ginąć ludzie, a miasto opanowuje epidemia. Atmosfera gęstnieje... Bałam się momentami okrutnie, ale z kocem naciągniętym prawie na głowę i Maćkiem u boku dałam radę;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)