Tegoroczna Noc Literatury była dla mnie krótka i burzliwa. Wróciłam do domu grubo przed czasem, mokra i na wpółślepa. Ale z iloma pomysłami i planami!
A teraz po kolei.
Już wczesnym popołudniem udałam się na spotkanie z Hanną Krall, które było zakamuflowanym jedenastym czytaniem. I to nie byle jakim, lecz w wymiarze ekstra, bo zaprezentowanych i omówionych zostało aż sześć fragmentów różnych książek. Daga, wieści z frontu specjalnie dla ciebie, miałam okazję posłuchać twojego audiobooka na żywo, bowiem 'Wyjątkowo długą linię, podobnie jak pozostałe ustępy czytała Maja Ostaszewska. I tu podjęłam decyzję numer jeden, by nie zwlekać i z miejsca odświeżyć znajomość z twórczością pani Krall, odkurzyć dawno zapomniane tomy na regale i sprawdzić zasoby biblioteczne. Także, Daga, już za parę dni łączę się z tobą telepatycznie przy symultanicznej lekturze:)
Tuż przed pierwszym właściwym czytaniem zdarzyła się rzecz niesłychana, wielce niepożądana i brzemienna w tragiczne skutki. Trąc nieumalowane z lenistwa oko (bo skoro upał, to po cóż mi niby maskara, skoro i tak spłynie, nim wieczór na dobre się zacznie - teraz już wiem, po co: by nie pchać łap do oczu!), jakimś sposobem usunęłam z przynależnej jej lokalizacji soczewkę kontaktową. A że, jak już wspomniałam, dzień gorący i słoneczny, to i na całym ciele gruba warstwa kremu z filtrem (tu jakoś miałam siłę się przyłożyć - i jak mnie za to pokarało!), który mi z miejsca zapaskudził bezcenny kawalątek giętkiego plastiku. Nic nie pomogło przemycie pod bieżącą wodą. Ani późniejsze płukanie w zakupionym naprędce odpowiednim płynie. Po dwóch godzinach nie mogłam już wytrzymać i na poważnie zaczęłam się obawiać zapalenia spojówek czy innego świństwa, które niechybnie by mi groziło, gdybym zdecydowanym ruchem nie pozbyła się zepsutej soczewki na dobre.
Zanim do tego jednak doszło, zdążyłam posłuchać 'Automatu z wodą gazowaną z syropem lub bez' w bajecznym wykonaniu Wojciecha Bonowicza. I tu, droga Karolino, chciałabym ci jeszcze raz podziękować, że podzieliłaś się ze mną podszeptem swej intuicji, której jestem gotowa już ślepo słuchać, gdyż to czytanie podobało mi się najbardziej w obu kategoriach: i dzieła, i lektora. Tak więc pozycję dodałam do listy książek do upolowania. I solennie obiecałam sobie w duchu sprawdzić, co jeszcze z prozy białoruskiej można znaleźć w polskich księgarniach. A teraz najlepsze - po powrocie do domu wróciłam do wertowania gazety, przy której tak wcześniej niefortunnie tarłam oczy. I jakąż informację tam znalazłam? Otóż już niebawem w telewizji rusza lato z poezją. I któż poprowadzi pierwsze spotkanie? Pan Bonowicz, oczywiście! Tak więc ambitny plan numer trzy na zbliżające się wakacje to przełamanie lodów z poezją. Jak szaleć, to szaleć:)
Potem biegłam do apteki. I do łazienki. Operacja okulistyczna przeciągnęła się jednak znacząco i z nowej książki Houellebecqa słyszałam tylko co nieco przez ścianę, bo nie zdążyłam na czas wbić się na salę. Czas umilałam sobie testowaniem polskich krzeseł i foteli wystawionych do publicznego użytku w Barbarze.
Tymczasem burza zbliżała się wielkimi krokami. Porczyk, który przed Księgarnią Hiszpańską miał czytać Fuentesa, nie odważył się wystąpić na zewnątrz, więc publiczność stłoczyła się naprędce w ciasnym wnętrzu i mając słynnego aktora na wyciągnięcie ręki mogła albo poddać się jego urokowi, albo obstając przy opinii, że meksykański pisarz to nudziarz, oddać się swobodnym rozmyślaniom i spojrzeć świeżym, a choć pojedynczym, to krytycznym okiem na hołubionego Bartosza, i uznać, że z bliska to zanadto on jednak zmanierowany, by uwierzyć choć w jedno płynące z jego ust słowo.
A potem to już w strugach deszczu pędziłam na tramwaj. I pocieszałam się tym, że przynajmniej tusz mi się po policzkach nie rozleje:)
A gdybyś pojechała jeden przystanek dalej.... Tam deszcz w końcu odpuścił, a browarek lał sie nadal …:)
OdpowiedzUsuń