Koło południa byliśmy w parku. Błękitne niebo, zielona trawa, białe brzozy i połacie śniegu, a do tego wszystkie odcienie żółci, czerwieni, oranżu i brązu pod stopami i nad głową. Oślepiające słońce topiło zalegające na drzewach po wczorajszej zadymce śnieżne czapy. Z liści dosłownie się lało. I wszystko wokół lśniło świeżością pod takim prysznicem.
Odwilż to nie zawsze szare błotko.
P.S. Zapomnieliśmy o zmianie czasu i dzięki nadprogramowej godzinie poszliśmy do parku drugi raz. Ale czar już prysł. Obyśmy na następny magiczny moment nie musieli czekać do przyszłego roku:)
Odwilż to nie zawsze szare błotko.
P.S. Zapomnieliśmy o zmianie czasu i dzięki nadprogramowej godzinie poszliśmy do parku drugi raz. Ale czar już prysł. Obyśmy na następny magiczny moment nie musieli czekać do przyszłego roku:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz