czwartek, 24 stycznia 2013
Last Night
środa, 23 stycznia 2013
Koncert
W niedzielę Babu dawał koncert. (Nie mogłam się powstrzymać, brzmi to szałowo!) Zaczęło się od tego, że pan Olek od rytmiki wybrał z każdej grupy garstkę dzieci i zaprosił je do udziału w kolędowaniu. Bastek miał ochotę długo trzymać nas w niepewności, ale po mojej interwencji (obiecałam mu, że na widowni rodzina zasiądzie w komplecie) przestał się wahać i z radością oznajmił, że się zgadza. Potem była próba, chwila załamania przed wyjściem z domu (szlochy z cyklu 'ale ja się wstydzę'), dwie godziny marznięcia w parafialnej salce i w końcu wystąpiliśmy. Liczba mnoga uzasadniona, bowiem też miałam swoje pięć minut - rodzice zostali zaproszeni do 'Lulajże Jezuniu'. Było pięknie. Na zmianę kolędowali: chór profesjonalistów, zespół młodzieżowy, solistka oraz przedszkolaki. Co prawda, kiedy przyszło do śpiewania, Bastek był już tak zmęczony i rozkojarzony, że chwilami po prostu odwracał się tyłem do publiczności, ale całość wypadła całkiem przyzwoicie. Pan Olek zapowiedział już kolejny, wiosenny, występ. Niewykluczone więc, że to dopiero początek przygody z chórem.
P.S. Mam świadomość, która jest godzina. Ale jak się chodzi spać z kurami, to czasem też się z nimi wstaje. Błędne koło, tylko jak się z niego wyrwać?
P.S. Mam świadomość, która jest godzina. Ale jak się chodzi spać z kurami, to czasem też się z nimi wstaje. Błędne koło, tylko jak się z niego wyrwać?
wtorek, 22 stycznia 2013
niedziela, 20 stycznia 2013
sobota, 19 stycznia 2013
Dobble
Niewiarygodne, ale okazuje się, że potrafię się wykazać refleksem! Gra polega na znajdowaniu jednakowych elementów na dwóch kartach pełnych różnorakich obrazków. Im szybciej potrafisz głośno nazwać właściwą rzecz, tym lepiej lepiej. A wcale nie jest to takie proste. Z biegiem gry chłopakom puszczają nerwy, podczas gdy ja się rozkręcam, więc już po drugiej turze dajemy sobie spokój z zabawą, bo zostaję sama na polu bitwy, haha:)
piątek, 18 stycznia 2013
Czasami warto umrzeć
Wsiąść do pociągu
Graliśmy na uproszczonych zasadach, czyli ujawniając, skąd i dokąd zamierzamy się przemieścić, ale i tak przez całe popołudnie nie mogliśmy się oderwać od konstruowania zawiłych tras. Chłopaki biją mnie na głowę realizując najdłuższe bilety nim ja zdołam uporać się z jakimiś regionalnymi połączeniami. Zdecydowanie muszę popracować nad strategią:) Ale zabawa jest przednia!
czwartek, 17 stycznia 2013
Głodna winda
Dostaliśmy od koleżanki karmę dla ptaków w postaci kuli. Na balkonie zawiesić się jej nie dało, więc chłopaki wybrali się dziś z misją znalezienia dla niej odpowiedniego drzewa. Maciek umocował do niej sznurek z blaszką, żeby konstrukcja nie spadła z gałęzi, i schował dość mocno pachnącą karmę do foliowego workeczka, a ten wsadził do kieszeni kurtki.
Może się wydawać, że przy tak drobiazgowym opisie życia mi zabraknie na spisanie tej historii, tymczasem to już prawie koniec opowieści, bowiem w windzie Maciek tak niefortunnie stanął, że nawet nie poczuł, kiedy w czasie jazdy na dół pazerna maszyna wciągnęła zawartość jego kieszeni i gładko schrupała. Prawdopodobnie uszko foliówki gdzieś się zahaczyło, a reszta poszła już jak z płatka. Panowie zgodnie zeznają, że usłyszeli tylko kilka delikatnych trzasków i było po wszystkim. Co im winda zeżarła, zorientowali się dopiero na dole, kiedy odkryli zniknięcie kuli.
Ale karma dla ptaków lekkostrawna widać nie jest, bo windę niedługo potem przytkało i wracać chłopaki musieli po schodach:)
Może się wydawać, że przy tak drobiazgowym opisie życia mi zabraknie na spisanie tej historii, tymczasem to już prawie koniec opowieści, bowiem w windzie Maciek tak niefortunnie stanął, że nawet nie poczuł, kiedy w czasie jazdy na dół pazerna maszyna wciągnęła zawartość jego kieszeni i gładko schrupała. Prawdopodobnie uszko foliówki gdzieś się zahaczyło, a reszta poszła już jak z płatka. Panowie zgodnie zeznają, że usłyszeli tylko kilka delikatnych trzasków i było po wszystkim. Co im winda zeżarła, zorientowali się dopiero na dole, kiedy odkryli zniknięcie kuli.
Ale karma dla ptaków lekkostrawna widać nie jest, bo windę niedługo potem przytkało i wracać chłopaki musieli po schodach:)
wtorek, 15 stycznia 2013
Małe radości
Lista małych radości z dzisiaj: otwieranie szafy tylko po to, żeby popatrzeć na nowiuteńkie różowe trampeczki, desperados wypite na spółkę z Maćkiem, pusty koszyk po zakończonym prasowaniu góry rzeczy, widok uśpionego pod śniegową kołderką Wrocławia, trzy wieżyczki zgromadzonych z różnych źródeł książek... I jeszcze myśl, że na wiosnę znowu zasadzę na balkonie stokrotki:)
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Sporty ekstremalne: sanki
Jak się obiecało dzieciom sanki, to załamanie pogody nie jest wystraczającą wymówką, żeby imprezę przełożyć. I tym sposobem znaleźliśmy się w Zieleńcu u podnóża oblodzonego stoku. Wiało niemiłosiernie, ale cieszyliśmy się, że nie pada deszcz. Upragniony śnieg w końcu się znalazł, dzieci gotowe, cóż było robić. Tylko rodzic sześciolatka pojmie naszą desperację.
Tak więc narażając zdrowie i życie wdrapaliśmy się kilkadziesiąt metrów pod górę i zajęliśmy strategiczne pozycje w nieczynnym, jak nam się wydawało, korycie snowboardowym. Raptem tylko jeden amator sportów zimowych wyłonił się znienacka z ciemności, ale szczęśliwie jechał tak szybko, że nie zdążyliśmy rzucić mu się pod narty. Całą uwagę skupialiśmy na odpowiednim ustawieniu stóp – jeden falszywy krok i można było skończyć w najlepszym razie na głównej ulicy.
Dzieci i mamusie usiłowały zjeżdżać, a tatusiowie pełnili wartę na skraju przepaści. Obstawa była koniecznością a nie fanaberią, bowiem osiagnięcie na lodzie zawrotnych prędkości jest odwrotnie proporcjonalne do możliwości skutecznego wyhamowania. Sprawdzone organoleptycznie.
I tak pięknie się bawiliśmy, kiedy nagle Gabi wyminęła Maćka i pognała prosto w czarną ochłań. On rzucił się jej szczupakiem na ratunek, ale jak długi zaległ na lodzie i zamarł. Ona w ostatniej chwili zatrzymała pędzące sanki. Nas zatkało. I tak wszyscy przez kilka sekund trwaliśmy w bezruchu, każdy odtwarzając w myśli najbardziej ekstremalny scenariusz, jaki mu strach podsunął.
Wieczorem, popijając przy kominku, już się z tego śmialiśmy. Ale też obiecaliśmy sobie, że następnym razem dostosujemy poziom trudności do naszych możliwości i na sanki pójdziemy na alejki na osiedlu.
Tak więc narażając zdrowie i życie wdrapaliśmy się kilkadziesiąt metrów pod górę i zajęliśmy strategiczne pozycje w nieczynnym, jak nam się wydawało, korycie snowboardowym. Raptem tylko jeden amator sportów zimowych wyłonił się znienacka z ciemności, ale szczęśliwie jechał tak szybko, że nie zdążyliśmy rzucić mu się pod narty. Całą uwagę skupialiśmy na odpowiednim ustawieniu stóp – jeden falszywy krok i można było skończyć w najlepszym razie na głównej ulicy.
Dzieci i mamusie usiłowały zjeżdżać, a tatusiowie pełnili wartę na skraju przepaści. Obstawa była koniecznością a nie fanaberią, bowiem osiagnięcie na lodzie zawrotnych prędkości jest odwrotnie proporcjonalne do możliwości skutecznego wyhamowania. Sprawdzone organoleptycznie.
I tak pięknie się bawiliśmy, kiedy nagle Gabi wyminęła Maćka i pognała prosto w czarną ochłań. On rzucił się jej szczupakiem na ratunek, ale jak długi zaległ na lodzie i zamarł. Ona w ostatniej chwili zatrzymała pędzące sanki. Nas zatkało. I tak wszyscy przez kilka sekund trwaliśmy w bezruchu, każdy odtwarzając w myśli najbardziej ekstremalny scenariusz, jaki mu strach podsunął.
Wieczorem, popijając przy kominku, już się z tego śmialiśmy. Ale też obiecaliśmy sobie, że następnym razem dostosujemy poziom trudności do naszych możliwości i na sanki pójdziemy na alejki na osiedlu.
niedziela, 6 stycznia 2013
czwartek, 3 stycznia 2013
Drapieżcy
Przeleżała ta książka na półce dobrych parę tygodni. Dałam się zwieść banalnej w moim odczuciu instrukcji, żeby do lektury dodać tło muzyczne w postaci motywów z filmów ‘Cienka czerwona linia’ lub ‘Milczenie owiec’. Uznałam, że to tani, niegodny mnie jako czytelniczki, chwyt. Na dodatek w stopce była mowa, że akcja toczy sie na polu bitwy. No bez żartów, o żołnierzach miałabym czytać? Odpuściłam. Ale potem nastał nowy rok, biblioteka zamknięta, chłopaki pogrążeni we śnie, a tu już prawie południe. Cóż było robić, postanowiłam zaryzykować i dać ‘Drapieżcom’ godzinkę, nie więcej. I tym sposobem trafiłam na pierwszą w tym roku godną polecenia lekturę. Nie jest idealna, można mieć zastrzeżenia co do pary głównych bohaterów, przegadanych wywodów o psychice mordercy oraz paru innych drobiazgów. Ale czyta się ten thriller wybornie. I do końca można się gubić w dociekaniu, kto jakie skrywa tajemnice. A po skończeniu z satysfakcją analizować wskazówki, które się przeoczyło poszukując rozwiązania zagadek.
Widmowe dzieci
Mocna lektura. Sue Townsend znałam do tej pory z satyrycznych opowieści o Adrianie Mole’u tudzież o Camilli, księżnej Kornwalli. Do głowy mi nie przyszło, że mogłabym się czegokolwiek obawiać ze strony tej zabawnej autorki. A tu z grubej rury i bynajmniej nie z pobłażliwym uśmiechem - o patalogii na brytyjskich przedmieściach, o aborcji w zaawansowanej ciąży, o przemocy wobec dzieci. Drugi raz po to dzieło nie sięgnę, ale przyznaję, że trudno było się oderwać od wstrzasającej lektury i na adrenalinie dojechałam do końca. Zakończenie zaskakujące i na swój sposób najlepsze z możliwych. Ale dalekie od happy endu. Absolutna konsternacja.
Listy od Feliksa
Książka dla małych podróżników: skaczemy po krajach i dowiadujemy się, jakie ich symbole wykorzystuje popkultura. Plus mega atrakcja: zaglądanie w trakcie lektury do kopert i czytanie ‘odręcznie’ pisanych listów od wędrującego po świecie królika. Sama słodycz dla najmłodszych. I ciekawy pomysł na stworzenie własnego pamiątkowego albumu z podróży lub po prostu dzieła epistolarnego w zachwycającej szacie graficznej.
Szachy
Jesienią Bastek opowiadając o zajęciach szachowych zapodał mi tekst, którego przetrawienie zajęło mi dłuższą chwilę. Chodziło o siłę matującą. Zatkało mnie. Postanowiłam nadrobić zaległości i udało się dopiero teraz. Od świąt gramy codziennie. Raz dostałam nawet mata. Niewątpliwie nie najlepiej świadczy to o moich kompetencjach w tym zakresie. Ale in plus liczę fakt, że rozegranie partii zajmuje nam coraz więcej czasu. Żeby nam tylko zapału nie zabrakło zanim oboje zaczniemy naprawdę dobrze grać:)
środa, 2 stycznia 2013
Once
Oczarowała mnie ta historia. Prostota, subtelność, wdzięk. Zero nachalnosci. Fantastyczna muzyka. I zauroczenie oraz miłość w najczystszej formie. Warto zatrzymać się dla tego filmu, dać sobie czas, zorganizować możliwie przyjazne warunki i obejrzeć go oraz wysłuchać bez pośpiechu i planów na godziny zaraz po seansie. By potem już tylko odtwarzać po wielekroć soundtrack i bez końca wsłuchiwać się w teksty kolejnych piosenek Glena Harsarda i Markety Irglovej.
Moonrise Kingdom
Sylwester
Obrazek sylwestrowy: prywatka u znajomych, dorośli leniwie śledzą z kanapy sceniczne poczynania Rodowicz i Krawczyka, a z pokoju, w którym imprezują dzieci, dobiegają odgłosy dzikich tańców do dźwięków hiciorów Nirvany.
Subskrybuj:
Posty (Atom)