czwartek, 13 listopada 2014

Londyn NW

Stoję przystanku, czytam, podchodzi koleżanka z dawnej pracy, zagaduje i już po chwili toniemy w rozmowie o nowościach w księgarniach, osobistych odkryciach ostatnich miesięcy, strategiach czytelniczych i tak dalej. Ewidentnie nadajemy na tych samych falach. Że też nigdy wcześniej na siebie nie wpadłyśmy! Rozmowa zahacza też o Zadie Smith, której najnowszą powieść trzymam pod pachą. Koleżanka z miejsca przyznaje się, że to jej pierwsze spotkanie z tą polecaną przez wszystkich autorką, że za książkę zabrała się z ogromnym entuzjazmem i że z wyrzutami sumienia porzuciła ją przy pierwszej nadarzającej się okazji. Pytam o powody zniechęcenia i słyszę te same zarzuty, które sama bym postawiła. Bohaterowie tendencyjnie odmalowani jako bezdennie depresyjni. Ich motywacja psychologiczna pozostała tajemnicą. Styl sztuczny, niemalże przesiąknięty łzami i potem męczącej się nad każdą frazą autorki. Jedyna jawna intencja pisarki to zarażenie czytelnika poczuciem absolutnego zniechęcenia do cieszenia się czymkolwiek, epidemią która zdaje się grasować w kilku londyńskich dzielnicach.
Naprawdę ulżyło mi, kiedy już z koleżanką ustaliłyśmy wspólne stanowisko wobec 'Londynu NW', bo ja dobrnęłam do ostatniej linijki i ze smutkiem uświadomiłam sobie, że równie dobrze mogłam odpuścić po trzeciej stronie. Tak więc ku przestrodze: jeśli nie czujesz magii tej książki od pierwszego zdania, poszukaj innej lektury. Tym razem Zadie Smith nie wyszło.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz