środa, 6 czerwca 2012
Niedzielni kierowcy wózka sklepowego
Jedyna w swoim rodzaju, niezapomniana niedzielna wyprawa po zakupy. To miało być szybkie załatwienie sprawunków w pobliskim sklepie. Zanim wyruszyliśmy musiałam wrócić spod bloku do mieszkania, bo coś niepokojącego działo się z moją soczewką. Ale pięć minut później już byliśmy na przysklepowym parkingu, gdzie rozebrałam Babusia do samej koszulki, bo przecież w Biedronce jest zawsze gorąco (otóż nowa przykościelna ma klimę). Maciek oddał dziecku polar. Potem kiedy wózek był już wyładowany po brzegi, dotarło do mnie, że w portfelu miedziaki, a w pobliżu nie ma bankomatu. Maciek podjechał więc pod dom wybrać pieniądze. Wreszcie przy kasie okazało się, że zapomnieliśmy o torbie na zakupy. Maciek po raz kolejny szykował się do skoku (do auta po plecak z zapasem reklamówek), kiedy przypomniał sobie, że plecak został, ale w domu. Do podręcznej siatki, jaką wygrzebałam z torebki zmieściliśmy sery i parę drobiazgów. Po czym z absolutnym stoicyzmem, niezmąconą pogodą ducha i resztkami powagi załadowaliśmy wszystko luzem do bagażnika. Żałowałam, że nie noszę przy sobie aparatu:)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz