'Jak ta moja kosmetyczka, co do męża, który z ospą wychodził na mróz, wołała, załamując ręce:
- Już chuj, że będę płakać po tobie, ale kredytów nabrałeś!'
Bargielska ma niepowtarzalny styl, dyskutować z tym nie ma sensu, ale sama strzela sobie w kolano pozwalając, by głos każdej z postaci brzmiał identycznie. Efekt świeżości ginie bardzo szybko w natłoku wrażeń, jakie nam autorka serwuje. Za dużo tu gierek i efekciarstwa, by uwierzyć komukolwiek na słowo. Po kilkunastu stronach nie umiałam już rozróżnić, co się komu śni, wydaje, przydarza. I nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie to, że czułam się nabierana, jakbym podglądała kogoś, kto mając świadomość, że jest śledzony, stroi miny i przyjmuje udziwnione pozy. Jakby komuś śpiewającemu bardzo wysoko brakowało już oddechu i miał na moich oczach wyzionąć ducha. Jakby Bargielska założyła się z kimś, że w całej książce nie umieści nawet jednego zdania, które by z prędkością karabinu maszynowego nie zwaliło czytelnika z nóg. Ja przeciwko takiemu traktowaniu stanowczo protestuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz