niedziela, 26 kwietnia 2015
St. Vincent
Już po pierwszym trailerze wiedziałam, że uśmieję się na tym filmie. I tak właśnie było. Kino najwyższych lotów to nie jest, zwłaszcza obowiązkowo łzawe, przesłodzone sceny końcowe drażnią wiernością melodramatycznemu schematowi, ale oglądanie Billa Murraya i Naomi Watts to zawsze przednia rozrywka. I przyznaję, że Watts w roli królowej nocy rozpoznałam dopiero po dłuższej chwili, ale w swym braku zorientowania w temacie nie byłam odosobniona, bo kiedy tylko teatralnym szeptem podzieliłam się swym odkryciem z siedzącą w fotelu obok koleżanką, zaraz z rzędu za nami doszły mnie podobnie zdumione reakcje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz