Mariusz Szczygieł jest wybornym gawędziarzem. Na wczorajszym spotkaniu autorskim na przykładach udowadniał, że to, co dla nas, Polaków, mających w jednym oku patos, a w drugim etos, stanowi tabu, dla naszych południowych sąsiadów nie jest nawet prowokacją. Bowiem oni wątpią. Asekurują się. A ich śmiech podszyty jest smutkiem. Najchętniej przytoczyłabym tu wszystkie zasłyszane anegdoty, ale i tak nie udałoby mi się oddać atmosfery, jaką jemu udało się za sprawą kilku zdań wyczarować.
Było o rzeźbach Davida Cernego, kinie (plakat czeski 'Miłość blondynki' określa jako komedię, podczas gdy na polskie ekrany film trafia jako dramat psychologiczny), fladze narodowej i hymnie (projekt patriotyczny, w którym flaga malowana jest na łonach i udach czarnoskórych modelek), marihuanie (doroczny konkurs fotograficzny na najpiękniejszy okaz), plebiscycie na najbardziej udaną stylizację na Jezusa, o Batach i reakcjach czeskich czytelników na opowieść o ich rodzinie, o krematoriach, piwie i lokalnym mocarstwie histerycznym, za jakie nas mają nasi sąsiedzi. Uśmiałam się po pachy. Zapragnęłam pojechać do Liberca. No i nie mogę się już doczekać kolejnej książki: będzie ona opowieścią dzierżoniowskich piratach powietrznych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz