W poniedziałek Babu narzekał, że boli go brzuszek. Oznajmił mi to dopiero w szatni, ale kiedy wyszliśmy z zamiarem powrotu do domu, zaczął brykać i biegać za gołębiami, więc jednak wykonaliśmy w tył zwrot. Uznałam to za próbę symulacji, ale nerwy miałam w strzępach. Może faktycznie wspólne weekendy nie rekompensują zbyt krótkich wieczorów w tygodniu? On został w przedszkolu, a ja z rozstrojem żołądka trafiłam do lekarza.
Wczorajsza poranna rozpacz Babula znowu wywołała u mnie wyrzuty sumienia. Niby poszło tylko o miejsce, gdzie ma schować okulary, skoro w kurtce kieszenie nie mają zamków, ale takiego płaczu to już dawno nie było. No i szlochy, że tęskni za mamą... Darowałam sobie siłkę i cały wieczór był tylko dla niego. Zaczęłam się szykować na stawienie czoła kryzysowi.
Dziś niespodzianka: pożegnaliśmy się z uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. Weekend już za progiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz