Jak chyba wszystkie znane mi dzieci, Rita ma swoją ulubioną zabawkę. Taką, którą nosi się ze sobą przez pół dnia. Wieczorem obowiązkowo zabiera do łóżka. Daje do potrzymania osobom, które się lubi. Którą wręcza się komuś, kto zasługuje na uznanie lub przeprosiny. Którą z miłości maltretuje się do całkowitego zmasakrowania. I której niczym nie da się zastąpić.
Nie jest to, oczywiście, ani wyrób przeznaczony specjalnie dla kotów, ani gadżet zakupiony w sklepie, ani bajer zachwycający urodą czy pomysłowością wykonania, którego skonstruowanie zajęłoby mi wiele trudu lub czasu. Nic z tych rzeczy. Tego typu zabawki stanowią rozrywkę przez chwilę, cieszą najwyżej kilka dni, czasem już po godzinie są rozszarpane albo wręcz w ogóle nie wzbudzają zainteresowania. Zasada odwróconych proporcji między ceną a atrakcyjnością przedmiotu w oczach dorosłych działa tak samo jak u dzieci rasy ludzkiej: badziewie za grosze wywołuje największy zachwyt.
Przechodząc do sedna, ulubioną zabawką Ritki jest pomponik. Czyli ogonek misia Grzesia (Babusiowej przytulanki, którą mój syn kocha bez względu na kompletność jej wyposażenia), do którego doszyłam kawałek tasiemki (ten element stanowił oryginalnie wyposażenie mojego sweterka, ale okazał się zbędny). Czasami pomponik mocowany jest do plastikowego drążka (kijek do golfa bez końcówki), bo z użyciem takiego wysięgnika łatwiej się bawić ze skocznym i diabelnie zwinnym kotem w ganianie wkoło pufy.
Ale ostatnio wędka została rozmontowana. Maciek nie wytrzymał łomotu, jaki co noc fundowała nam Rita, wlekąc za sobą całe ustrojstwo do sypialni. Kto by pomyślał, że z powodu kafli w przedpokoju nie będziemy mogli spokojnie spać;)
środa, 29 stycznia 2014
wtorek, 28 stycznia 2014
American Hustle
Jak te trailery mogą zwieść na manowce. Tym razem rozczarowałam się ogromnie pozytywnie. Bałam się, że przyjdzie mi zmagać się z roztańczoną w rytmie disco zgrają kanciarzy, których barwne stroje i hulanki będą skrywały ewentualne płycizny scenariusza. A tu szok. Film wbrew zapowiedziom niewiele ma wspólnego z rozpasanymi imprezami. Jego bohaterowie to para oszustów, których postanawia wykorzystać do swoich celów ogarnięty przerostem ambicji agent federalny. Zaręczam, że historia jest fantastyczna i świetnie opowiedziana. Ale najmocniejszą stroną 'American Hustle' jest obsada. Cała czwórka, bo postaci zdradzanej żony nie sposób pominąć, stworzyła kreacje zasługujące na owacje na stojąco. Można się spierać, które z nich robi większe wrażenie, ale talentu żadnemu nie sposób odmówić. Mnie rozłożyła na łopatki Jennifer Lawrence jako psychopatyczna Rosalyn. A że to nie pierwszy film z jej udziałem, jaki widziałam, z przyjemnością stwierdzam, że dziewczyna trzyma poziom.
niedziela, 26 stycznia 2014
Pod Mocnym Aniołem
Wyszłam z kina wstrząśnięta dosłownością odmalowanego świata, którego w ogóle nie znam. I zaraz padło pytanie, jak w takim razie dałam radę przebrnąć przez literacki oryginał. No właśnie. Bo przecież powieść, mimo że przeczytana dobrych parę lat temu, wbiła mi się w pamięć jako traktat o trudzie tworzenia bardziej niż o zmaganiu się z alkoholowym nałogiem. Prawie tydzień zajęło mi przekopanie się przez stosy makulatury, ale w końcu znalazłam wywiad ze Smarzowskim, w którym reżyser się do tego wątku bezpośrednio odnosi. Cytuję za DF: 'To jest dość częste, że ludzie, którzy się uzależnili, próbują potem jakoś to doświadczenie uszlachetnić. Uwznioślić. I tak też jest trochę w przypadku książki Pilcha. Do tego stopnia, że ten alkohol jest w niej czasem wręcz gloryfikowany. Zrobiłem adaptację, która jest bardziej brutalna. Właśnie po to, żeby odrzeć to picie z takiego jakby nimbu. Albo żeby zakłócić te proporcje. Przesunąć akcent w stronę choroby.'
I przyznaję, że Smarzowskiemu znowu się udało. Świat widziany jego oczyma zawsze będzie dużo brutalniejszy i mroczniejszy od tego, co ja widzę za oknem. Film był więc dla mnie mocny. Prawdziwy. Traktujący temat serio, bez głupawego uśmieszku pod nosem, bez rozgrzeszania bohaterów, bez upiększania ich, bez poniżania. Kreacja Więckiewicza genialna. Także kto jeszcze nie widział, niech rozważy dołączenie do rzeszy współobywateli szturmujących kinowe kasy.
I przyznaję, że Smarzowskiemu znowu się udało. Świat widziany jego oczyma zawsze będzie dużo brutalniejszy i mroczniejszy od tego, co ja widzę za oknem. Film był więc dla mnie mocny. Prawdziwy. Traktujący temat serio, bez głupawego uśmieszku pod nosem, bez rozgrzeszania bohaterów, bez upiększania ich, bez poniżania. Kreacja Więckiewicza genialna. Także kto jeszcze nie widział, niech rozważy dołączenie do rzeszy współobywateli szturmujących kinowe kasy.
sobota, 25 stycznia 2014
Zza krzaka
Jak się przyczaję za wazonem, to pani może nie zauważy, że tarmoszę jej święte tulipany. Bo przecież bukiet to dobro wspólne. A ja lubię sobie czasem skubnąć listek czy dwa:)
piątek, 24 stycznia 2014
Planeta Ziemia
Cały tydzień żyjemy kolejnym serialem przyrodniczym.
David Attenborough oficjalnie stał się naszym idolem.
Zapasiki
Czasem celowo odkładam pewne wyszukane wiktuały na specjalne okazje lub ukrywam po kątach smakołyki na czarną godzinę. Zwykle jednak zawieruszenie się pewnych rzeczy jest kwestią przypadku. Bo jak tu zapomnieć o ukrytym skarbie? Samo sprawdzanie, czy ktoś się do niego nie dobrał, to maraton walki z nieustającą pokusą skosztowania pyszności. Walki z góry skazanej na przegraną, jeśli mam być szczera. Odwlekaniem nieuniknionego. Drażnieniem się z samą sobą.
Co innego, kiedy przez roztargnienie odłożę przysmak byle gdzie, z zamiarem późniejszego ukrycia go w jakimś zakamarku. Wtedy staje się on niewidoczny. Niby patrzę na niego co kilka dni, czasem nawet przestawiam, przesuwam, podnoszę, by zetrzeć kurz. Ale nie rejestruję jego istnienia. Wiadomo, pod latarnią najciemniej.
Aż wreszcie nadchodzi ten dzień, kiedy doznaję olśnienia. I nastaje święto.
Wczoraj przekopując się przez alkoholowe zapasy znalazłam w ten sposób cytrynówkę Siwy Dym. Misia, jeszcze raz pięknie dziękuję! Jest nawet lepsza, niż mówiłaś. Degustacja była fantastyczną alternatywą dla wyjścia na lodowisko, które z powodu niedyspozycji większości ekipy nie mogło dojść do skutku.
A dziś kolejny rarytas: orzechowe gofry zakupione na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Niebo w gębie, zwłaszcza, jeśli ma się po ręką słoiczek nutelli:)
Co innego, kiedy przez roztargnienie odłożę przysmak byle gdzie, z zamiarem późniejszego ukrycia go w jakimś zakamarku. Wtedy staje się on niewidoczny. Niby patrzę na niego co kilka dni, czasem nawet przestawiam, przesuwam, podnoszę, by zetrzeć kurz. Ale nie rejestruję jego istnienia. Wiadomo, pod latarnią najciemniej.
Aż wreszcie nadchodzi ten dzień, kiedy doznaję olśnienia. I nastaje święto.
Wczoraj przekopując się przez alkoholowe zapasy znalazłam w ten sposób cytrynówkę Siwy Dym. Misia, jeszcze raz pięknie dziękuję! Jest nawet lepsza, niż mówiłaś. Degustacja była fantastyczną alternatywą dla wyjścia na lodowisko, które z powodu niedyspozycji większości ekipy nie mogło dojść do skutku.
A dziś kolejny rarytas: orzechowe gofry zakupione na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Niebo w gębie, zwłaszcza, jeśli ma się po ręką słoiczek nutelli:)
czwartek, 23 stycznia 2014
Cząstki elementarne
Nie potrafię wskazać, co mi w tej ekranizacji nie pasuje, ale zdecydowanie będę się upierać, że jej wartość ma się ona nijak do wrażenia, jakie wywołuje oryginał. Może pewne książki nie nadają się przenoszenia na ekran? Odtworzenie warstwy fabularnej to bowiem jedno, a przełożenie na obraz wrażeń wywołanych lekturą, to drugie. Pamiętam, że Houellebecqa czytałam z wypiekami na twarzy. Przy filmie parę razy ziewnęłam i z ulgą powitałam napisy końcowe. Tyle na ten temat.
środa, 22 stycznia 2014
Detektyw Nosek
Nie miałam pojęcia, że jest tak ogromny wybór książek detektywistycznych dla dzieci. Najnowsze odkrycie to przygody detektywa Noska wydane przez Wydawnictwo Dwie Siostry w serii Mistrzowie Ilustracji. Szata graficzna jest boska, wiadomo. Ale i treść bardzo przypadła Sebiemu do gustu. Dla mnie odrobinkę ta opowiastka przegadana. Jednak bohaterowie, emerytowany fan rzodkiewki oraz jego gadający piesek, są tak sympatyczni, że już się rozglądamy za kolejnymi o nich książkami.
Powiem wam, jak zginął
Klasyka kryminału w starym dobrym stylu. Chciałabym powiedzieć, że przetrwała próbę czasu, ale nie oszukujmy się, Joe Alex trąci dziś myszką. I choć przyjemnie się go czyta, lektura jednej jego książki nie pociągnie za sobą sięgnięcia po kolejne. Ale chyba czas na nowo zmierzyć się z Agathą Christie. Jeśli królowa gatunku mnie rozczaruje, będzie to znaczyło, że to ze mną coś nie w porządku i czas na detoks od kryminałów.
wtorek, 21 stycznia 2014
Prysznic
Pamiętam pierwszą paniczną ucieczkę Rity z łazienki, kiedy niespodziewanie dla niej uruchomiłam prysznic. Wiedziałam, że kąpiel niekoniecznie przypadnie jej do gustu i przezornie zostawiłam uchylone drzwi. Potem sytuacja powtórzyła się kilka razy. Ale Rituś łatwo się nie poddaje. Co wieczór dłużej zostawała ze mną w łazience. Co rano pomagała przy myciu zębów i instalowaniu kontaktów. Asystowała przy każdym praniu, szorowaniu rąk i myciu lustra. Aż doszłyśmy do tego, że kiedy biorę prysznic, moja koteczka stoi na krawędzi wanny i zagląda do mnie zza zasłonki. A jeśli strumień wody niechcący zostanie skierowany w jej stronę, brawurowo przesiada się na umywalkę i, niezrażona kłębami pary, do samego końca przygląda się moim poczynaniom.
Dzieci z Bullerbyn
Pierwsze podejście do tego audiobooka było bardzo udane, ale okazało
się, że za Chiny nie da się Babusia namówić na powtórkę. Do czasu.
Nadeszło choróbsko, niemoc i niepogoda i Jungowska
towarzyszyła nam od bladego świtu. Może nawet któregoś dnia przekonam syna, żeby wyciąć postaci
z załączonej do płyty książeczki i wymyślić nowe przygody dzieci z
Bullerbyn.
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Próbny bukiet
Od kiedy zamieszkała z nami Rita, ilość kwiatów doniczkowych i ciętych dramatycznie spadła. W ich miejsce pojawiły się zaś sztuczne. Serio. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zdecyduję się na taki krok. Ale w desperacji zmienia się gusta bez marudzenia. Ritusia bowiem każdą roślinę traktuje jak potencjalny posiłek lub zabawkę. A że nie chciałam, żeby się otruła, i dosyć miałam odganiania jej, sprzątania, ustawiania wazonów na lodówce lub w innych dziwnych miejscach, byle pod sufitem, zapełniam dom produktami z Ikei. Bo brak zielonego w otoczeniu bardzo mi z czasem doskwiera. Do kolekcji dołączyły właśnie stokrotki i kule czosnku w rozkwicie. I cieszę się nimi, jak mogę, wypierając toksyczne myśli o braku zapachu etc. W końcu, lepszy żywy kot i sztuczne kwiatki niż na odwrót.
Ale kiedy zobaczyłam dziś wiąchy tulipanów we wszystkich możliwych kolorach, w tym w moim ulubionym odcieniu różu, nie wytrzymałam. I zafundowałam sobie bukiet. I ustawiłam wazon na środku stołu, dokładnie tak jak lubię i jak to zawsze robiłam. I widzę, że Rita tulipany ignoruje. A mi serce błogość zalewa. Kochana kicia:)
Ale kiedy zobaczyłam dziś wiąchy tulipanów we wszystkich możliwych kolorach, w tym w moim ulubionym odcieniu różu, nie wytrzymałam. I zafundowałam sobie bukiet. I ustawiłam wazon na środku stołu, dokładnie tak jak lubię i jak to zawsze robiłam. I widzę, że Rita tulipany ignoruje. A mi serce błogość zalewa. Kochana kicia:)
House of Cards
Kevin Spacey zadomowił się we Wrocławiu za sprawą reklamy Banku Zachodniego, kwestią czasu było więc sięgnięcie po jakąś produkcję, dzięki której moglibyśmy sobie przypomnieć, dlaczego tak go lubimy. Wypowiadam się w liczbie mnogiej, gdyż swego czasu zachłannie żeśmy z Maćkiem oglądali wszystko, co nasz ulubiony aktor sygnował swym nazwiskiem. Tak też trafiliśmy na serial 'House of Cards'. Pierwszy odcinek zgodnie oceniliśmy na umiarkowanie interesujący. Był przegadany i nakręcony w duchu wielce agresywnej perswazji mającej na celu przekonać widza, że może się spodziewać szokujących scen co dwie minuty. Ale z doświadczenia wiemy, że godzina to za mało, żeby wyrobić sobie zdanie na temat serialu. I nie pożałowaliśmy uzbrojenia się w cierpliwość. Historia rozwinęła się barwnie, zaskakująco, pięknie. Obsada okazała się genialna. Postaci ewoluują, niespiesznie odkrywamy kolejne maski, jakie przywdziewają w zależności od sytuacji. Gwiazdą jest, oczywiście, Spacey, czyli z sukcesem manipulujący całym swym otoczeniem polityk. Jego pomysły, osobowość, żądza władzy i determinacja sprawiają, że nie można, jednocześnie nim gardząc, nie podziwiać go. Największą zaś zagadką jest jego żona, grana przez fantastyczną Robin Wright. Kobieta nieporuszona jak skała, posągowo piękna i zimna jak bryła lodu. Początkowo jawiąca się jako wcielenie zła i bezwzględności, z czasem zyskująca pozytywny rys. I rokująca na rywalkę godną swego małżonka. Bo że w końcu trafi kosa na kamień, wiadomo.
Sezon drugi już za niecały miesiąc. Przez kilka wieczorów z rzędu znowu będziemy bardzo zajęci:)
Sezon drugi już za niecały miesiąc. Przez kilka wieczorów z rzędu znowu będziemy bardzo zajęci:)
niedziela, 19 stycznia 2014
Kontuzja
Na czwartkowe wyjście na lodowisko czekaliśmy z niecierpliwością większą niż zwykle, bowiem Babu nareszcie dochrapał się obiecanych łyżew. Umowa była taka, że jeśli jego entuzjazm utrzyma się przez kwartał, przestaniemy bawić się w wypożyczanie sprzętu. No a że młody z zapałem co tydzień maszeruje do Orbity, a nawet powolutku czyni postępy w jeździe, zabraliśmy się wspólnie do zbadania oferty na Allegro.
Szybko okazało się, że priorytetem są ząbki (bo ciocia Kasia, idolka mego pierworodnego, ma takowe), oraz kolor, w sensie: nie czarny. Hokejówki ząbków nie mają. I w zdecydowanej większości są ciemne. Figurówki zaś produkowane są z myślą o dziewczynkach. Takie na przykład białe w niebieskie kwiatki.
I wtedy Sebi rozłożył mnie na łopatki. Stanowczo oznajmił, że on lubi florystyczne wzorki, kolor też mu odpowiada, a czy się inni będą z niego śmiali, ma w nosie. Maciek chwytał się jeszcze brzytwy, zwracając uwagę na wygodniejsze zapięcie w hokejówkach, ale nic nie wskórał. I tak urocze kwieciste łyżwy trafiły pod nasz dach.
Przez kilka dni mowa była tylko o tym, jak się Kasia na lodowisku zdziwi. Jak będziemy śmigać. Jakie fotki trzasnę i na bloga wrzucę. Jak przyjemnie będzie wracać chodnikiem wzdłuż parku i cieszyć się świeżo nabytą energią. To miał być wielki dzień Babusia.
Taaak...
Czwartek wreszcie nadszedł. Babu przez chwilę promieniał szczęściem. Ale dzień na jazdę był słaby, humor jakiś nieszczególny, czekolada z automatu się wylała, a na koniec, dosłownie dwa okrążenia przed zejściem z płyty, zaliczyłam upadek. Pierwszy w sezonie, za to spektakularny. Poleciałam na kolana, brzuch, łokcie. W ostatniej chwili uniosłam głowę. Rąbnęłam jak długa. A potem, gdy się pozbierałam i wygramoliłam za bandę, znowu upadłam, bo straciłam na chwilę kontakt z rzeczywistością. Strachu Kasi i Babusiowi napędziłam niezłego. Kiedy już na dobre oprzytomniałam, widziałam w ich oczach prawdziwe przerażenie. Godzinę później już żartowaliśmy, ale patrząc na posiniaczone nogi, udzielam sobie zwolnienia z wuefu do odwołania;)
Szybko okazało się, że priorytetem są ząbki (bo ciocia Kasia, idolka mego pierworodnego, ma takowe), oraz kolor, w sensie: nie czarny. Hokejówki ząbków nie mają. I w zdecydowanej większości są ciemne. Figurówki zaś produkowane są z myślą o dziewczynkach. Takie na przykład białe w niebieskie kwiatki.
I wtedy Sebi rozłożył mnie na łopatki. Stanowczo oznajmił, że on lubi florystyczne wzorki, kolor też mu odpowiada, a czy się inni będą z niego śmiali, ma w nosie. Maciek chwytał się jeszcze brzytwy, zwracając uwagę na wygodniejsze zapięcie w hokejówkach, ale nic nie wskórał. I tak urocze kwieciste łyżwy trafiły pod nasz dach.
Przez kilka dni mowa była tylko o tym, jak się Kasia na lodowisku zdziwi. Jak będziemy śmigać. Jakie fotki trzasnę i na bloga wrzucę. Jak przyjemnie będzie wracać chodnikiem wzdłuż parku i cieszyć się świeżo nabytą energią. To miał być wielki dzień Babusia.
Taaak...
Czwartek wreszcie nadszedł. Babu przez chwilę promieniał szczęściem. Ale dzień na jazdę był słaby, humor jakiś nieszczególny, czekolada z automatu się wylała, a na koniec, dosłownie dwa okrążenia przed zejściem z płyty, zaliczyłam upadek. Pierwszy w sezonie, za to spektakularny. Poleciałam na kolana, brzuch, łokcie. W ostatniej chwili uniosłam głowę. Rąbnęłam jak długa. A potem, gdy się pozbierałam i wygramoliłam za bandę, znowu upadłam, bo straciłam na chwilę kontakt z rzeczywistością. Strachu Kasi i Babusiowi napędziłam niezłego. Kiedy już na dobre oprzytomniałam, widziałam w ich oczach prawdziwe przerażenie. Godzinę później już żartowaliśmy, ale patrząc na posiniaczone nogi, udzielam sobie zwolnienia z wuefu do odwołania;)
wtorek, 14 stycznia 2014
Kieł
Niby wiedziałam, czego się spodziewać po Lanthimosie, bo trochę o jego twórczości i samym filmie czytałam. Widziałam też 'Alpy'. Ale i tak wstrząsnął mną ten obraz do głębi. Odcięta od świata zewnętrznego rodzina żyje według ustanowionych przez siebie reguł. Początkowe sielskie sceny szybko jednak zaczynamy postrzegać w zupełnie nowych świetle, kiedy uświadamiamy sobie, że informacje przekazywane dzieciom są mocno zafałszowane, że rodzice to bez mała psychopaci, że mikrokosmos, jaki kreują, opiera się na strachu, przemocy i logice rodem z sennego koszmaru. Nie ma w nim miejsca na słabość, litość, empatię, dążenie do prawdy. Dzieci nie mają imion. Więzi rodzinne nie występują. Nastolatki są tresowane i nagradzane lub karane z żelazną konsekwencją. Niektóre sceny śmieszą do łez, ale jest to śmiech podszyty przerażeniem. Skumulowana agresja w którymś momencie będzie musiała wybuchnąć. Ale trudno mieć nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Film jednocześnie hipnotyzuje, paraliżuje i napędza strachu. Mocne przeżycia gwarantowane.
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Teatr Ad Spectatores
Drugie podejście do Ad Spectatores i sukces jeszcze większy niż przy 'Północy w Breslau'. Tym razem wybrałyśmy się na '3 żelazne zasady mężczyzny seniora'. Jest to godzinne przedstawienie, po którym człowiek jest uskrzydlony i jednocześnie obolały ze śmiechu. Rzecz obraca się wokół wizyty inkasenta z gazowni, który postanawia zabawić w nieproszonej gościnie znacznie dłużej niżby sobie tego gospodarze życzyli. Co z tego wyniknie, nie mogę zdradzić, ale założę się, że obrotu, jaki przybiorą sprawy, nikt się nie spodziewa.
Całość jest lekka, wciągająca i niemiłosiernie zabawna. Grupa pod wezwaniem Calderona serwuje publiczności rzecz niegłupią i tak odświeżająco odmienną od tego, co wystawiane jest na większości wrocławskich scen, że tuż po symbolicznym opadnięciu kurtyny widz taki jak ja z niecierpliwością czeka na kolejny spektakl. Po pierwsze, elementy, które zdominowały współczesne inscenizacje, tu występują w umiarze i mają swoje uzasadnienie. Mam na myśli nagość, erotyzm, wulgarne słownictwo. Wszystkich podejrzewających mnie o przesadę odsyłam do Współczesnego na 'Kupca weneckiego', na Świebodzki na 'Lincz' czy do Teatru Polskiego na 'Kuszenie cichej Weroniki'. Capitol zmienił już repertuar, ale też miał swój udział w skutecznym zniechęcaniu mnie do porywania się na kulturę wysoką.
Tymczasem, niespodziewanie, po kilku latach postu na nowo zakochałam się w teatrze.
Sceny Ad Spectatores rozsiane są po całym Wrocławiu. Póki co otrzaskałam się z Browarem Mieszczańskim. Jest to miejsce wielce klimatyczne, o dekadenckim uroku, sprzyjające zacieśnianiu więzi na linii aktor - widz. Zwłaszcza, że widownia mieści raptem kilka dziesiątek krzeseł oraz ikeowskich podnóżków, które, pozostające w pogotowiu i zawsze pod ręką, pozwalają na spontaniczne kreowanie przestrzeni. Scena jest więc na wyciągnięcie ręki (czasem nawet bliżej, haha), co zawsze było dla mnie priorytetem przy wyborze miejsca na widowni. Na idei wyjścia do widza opiera się zresztą działalność Ad Spectatores. Credo grupy można znaleźć na ich stronie.
Dla mnie najważniejsze jest to, że nie tylko z pasją realizują to założenie, ale mają także nadwyżki poczucia humoru, ciekawe pomysły i zaraźliwy zapał. Ich występy angażują publiczność od pierwszej do ostatniej minuty. Nie stronią od aluzji politycznych, komentowania rzeczywistości, rubasznego lub absurdalnego żartu. A z jaką klasą i wyczuciem się to odbywa! Długo mogłabym tu tę laurkę ciągnąć:) Tytułem zakończenia: gorąco polecam:)
Całość jest lekka, wciągająca i niemiłosiernie zabawna. Grupa pod wezwaniem Calderona serwuje publiczności rzecz niegłupią i tak odświeżająco odmienną od tego, co wystawiane jest na większości wrocławskich scen, że tuż po symbolicznym opadnięciu kurtyny widz taki jak ja z niecierpliwością czeka na kolejny spektakl. Po pierwsze, elementy, które zdominowały współczesne inscenizacje, tu występują w umiarze i mają swoje uzasadnienie. Mam na myśli nagość, erotyzm, wulgarne słownictwo. Wszystkich podejrzewających mnie o przesadę odsyłam do Współczesnego na 'Kupca weneckiego', na Świebodzki na 'Lincz' czy do Teatru Polskiego na 'Kuszenie cichej Weroniki'. Capitol zmienił już repertuar, ale też miał swój udział w skutecznym zniechęcaniu mnie do porywania się na kulturę wysoką.
Tymczasem, niespodziewanie, po kilku latach postu na nowo zakochałam się w teatrze.
Sceny Ad Spectatores rozsiane są po całym Wrocławiu. Póki co otrzaskałam się z Browarem Mieszczańskim. Jest to miejsce wielce klimatyczne, o dekadenckim uroku, sprzyjające zacieśnianiu więzi na linii aktor - widz. Zwłaszcza, że widownia mieści raptem kilka dziesiątek krzeseł oraz ikeowskich podnóżków, które, pozostające w pogotowiu i zawsze pod ręką, pozwalają na spontaniczne kreowanie przestrzeni. Scena jest więc na wyciągnięcie ręki (czasem nawet bliżej, haha), co zawsze było dla mnie priorytetem przy wyborze miejsca na widowni. Na idei wyjścia do widza opiera się zresztą działalność Ad Spectatores. Credo grupy można znaleźć na ich stronie.
Dla mnie najważniejsze jest to, że nie tylko z pasją realizują to założenie, ale mają także nadwyżki poczucia humoru, ciekawe pomysły i zaraźliwy zapał. Ich występy angażują publiczność od pierwszej do ostatniej minuty. Nie stronią od aluzji politycznych, komentowania rzeczywistości, rubasznego lub absurdalnego żartu. A z jaką klasą i wyczuciem się to odbywa! Długo mogłabym tu tę laurkę ciągnąć:) Tytułem zakończenia: gorąco polecam:)
niedziela, 12 stycznia 2014
Havana
Nauka nie poszła w las. W tym roku trafiliśmy z rozmiarami puzzli i układanka została ukończona w jeden wieczór.
sobota, 11 stycznia 2014
piątek, 10 stycznia 2014
Kolejka
Stary rok żegnaliśmy nową grą. Urządziliśmy powtórkę z rozrywki. Ale i to ciągle za mało. 'Kolejka' wciąga. Spójna, dopracowana w każdym szczególe i szalenie dowcipna szata graficzna wiernie oddająca realia życia codziennego lat schyłkowego PRL-u. Wywołujące nostalgię towary. Przepychanki w niekończących się ogonkach. Kultowe towary i powiedzonka. Poezja. A kto wygrał pierwszy wyścig do sklepowych półek? Babu, haha!
czwartek, 9 stycznia 2014
Zapach szczęścia
Jeden z moich ulubionych zapachów: drewno. Pachnie nim w całym domu. Maciek robi mi nowy regał na książki. Kilka desek i tyle szczęścia. A w mojej ulubionej księgarni znowu obniżka cen...
środa, 8 stycznia 2014
The Wolf of Wall Street
Co za film! Co za rola DiCaprio! Trzy godziny minęły jak z bata strzelił. I nie miałabym nic przeciwko, gdyby się okazało, że to nie koniec. Historia sama w sobie jest wielce ciekawa, ale to, jak opowiedział ją Scorsese, jest mistrzostwem świata. W szalonym tempie podążamy za brokerem, którego kariera to rozpędzony pociąg pełen głodnych sukcesu, pieniędzy i ekstremalnych przygód ludzi, lejącego się hektolitrami alkoholu, kilogramów narkotyków, setek kobiet wprost z okładek świerszczyków, luksusowych jachtów, apartamentów i samochodów, słowem: tysiąc wagonów, a w każdym karnawał w coraz bardziej oszałamiającej i rozpasanej odsłonie. Do tego fenomenalna, porywająca muzyka. No i obsada. Leonardo w najwyższej formie. Jak zawsze. Bo każdą kolejną produkcją udowadnia, że nie ma roli, w której by się nie odnalazł, postaci, której by nie zagrał jak nikt na świecie, charakteru, który okazałby się płaski w jego interpretacji. I co najważniejsze, niezależnie od tego, czy gra łobuza czy anioła, już pierwszym uśmiechem kradnie serca nie tylko damskiej części widowni. Przy jego charyzmie łatwo wypaść nieciekawie i wtopić się w tło. Ale w 'Wilku' każda postać zachwyca wyrazistością, spójnością i solidną dawką poczucia humoru i autoironii. Donnie, Mark Hana, agent Denham. Sceny z ich udziałem przejdą do historii kina. A przynajmniej ja zapamiętam je na długo. Och, och, och, czekam na okazję, żeby znowu to obejrzeć:)
The Butler
'Kamerdyner' wywołuje skrajne reakcje: jedni się obrażają, że za mało zaangażowany i zanadto poprawny politycznie, inni płaczą poruszeni do głębi. A tymczasem dla mnie to po prostu sprawnie opowiedziana historia pojedynczego człowieka, któremu akurat przyszło pracować tu a nie gdzie indziej. Bez popadania w patos czy uderzania w sentymentalne tony. Bez porywania się z motyką na słońce i aspirowania do przedstawienia panoramy kluczowych bitew o równość ras w demokratycznym raju. Tło historyczne jest tu kluczowe, ale na wszystkie wydarzenia parzymy przecież oczyma Cecila. A on niezmiennie stroni od przemocy, którą w jego rozumieniu jest zaangażowanie w walkę o równouprawnienie. Jego obawy o syna nie mają nic wspólnego z przekonaniami natury politycznej. On zwyczajnie boi się, że jego dziecku może stać się krzywda. I dziesiątki lat zajmie mu zrozumienie motywacji i życiowych wyborów swego pierworodnego. Ale kiedy to się stanie, najlepszy na świecie kamerdyner postąpi zgodnie ze swoim sumieniem. Jak zawsze.
Wyborny Forest Whitaker. Zaskakująco przekonująca Oprah Winfrey. Całość może i bez fajerwerków, ale z czystym sumieniem mogę polecić ten ciepły, pozytywny film.
Wyborny Forest Whitaker. Zaskakująco przekonująca Oprah Winfrey. Całość może i bez fajerwerków, ale z czystym sumieniem mogę polecić ten ciepły, pozytywny film.
poniedziałek, 6 stycznia 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)