poniedziałek, 20 stycznia 2014

House of Cards

Kevin Spacey zadomowił się we Wrocławiu za sprawą reklamy Banku Zachodniego, kwestią czasu było więc sięgnięcie po jakąś produkcję, dzięki której moglibyśmy sobie przypomnieć, dlaczego tak go lubimy. Wypowiadam się w liczbie mnogiej, gdyż swego czasu zachłannie żeśmy z Maćkiem oglądali wszystko, co nasz ulubiony aktor sygnował swym nazwiskiem. Tak też trafiliśmy na serial 'House of Cards'. Pierwszy odcinek zgodnie oceniliśmy na umiarkowanie interesujący. Był przegadany i nakręcony w duchu wielce agresywnej perswazji mającej na celu przekonać widza, że może się spodziewać szokujących scen co dwie minuty. Ale z doświadczenia wiemy, że godzina to za mało, żeby wyrobić sobie zdanie na temat serialu. I nie pożałowaliśmy uzbrojenia się w cierpliwość. Historia rozwinęła się barwnie, zaskakująco, pięknie. Obsada okazała się genialna. Postaci ewoluują, niespiesznie odkrywamy kolejne maski, jakie przywdziewają w zależności od sytuacji. Gwiazdą jest, oczywiście, Spacey, czyli z sukcesem manipulujący całym swym otoczeniem polityk. Jego pomysły, osobowość, żądza władzy i determinacja sprawiają, że nie można, jednocześnie nim gardząc, nie podziwiać go. Największą zaś zagadką jest jego żona, grana przez fantastyczną Robin Wright. Kobieta nieporuszona jak skała, posągowo piękna i zimna jak bryła lodu. Początkowo jawiąca się jako wcielenie zła i bezwzględności, z czasem zyskująca pozytywny rys. I rokująca na rywalkę godną swego małżonka. Bo że w końcu trafi kosa na kamień, wiadomo.
Sezon drugi już za niecały miesiąc. Przez kilka wieczorów z rzędu znowu będziemy bardzo zajęci:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz