niedziela, 26 stycznia 2014

Pod Mocnym Aniołem

Wyszłam z kina wstrząśnięta dosłownością odmalowanego świata, którego w ogóle nie znam. I zaraz padło pytanie, jak w takim razie dałam radę przebrnąć przez literacki oryginał. No właśnie. Bo przecież powieść, mimo że przeczytana dobrych parę lat temu, wbiła mi się w pamięć jako traktat o trudzie tworzenia bardziej niż o zmaganiu się z alkoholowym nałogiem. Prawie tydzień zajęło mi przekopanie się przez stosy makulatury, ale w końcu znalazłam wywiad ze Smarzowskim, w którym reżyser się do tego wątku bezpośrednio odnosi. Cytuję za DF: 'To jest dość częste, że ludzie, którzy się uzależnili, próbują potem jakoś to doświadczenie uszlachetnić. Uwznioślić. I tak też jest trochę w przypadku książki Pilcha. Do tego stopnia, że ten alkohol jest w niej czasem wręcz gloryfikowany. Zrobiłem adaptację, która jest bardziej brutalna. Właśnie po to, żeby odrzeć to picie z takiego jakby nimbu. Albo żeby zakłócić te proporcje. Przesunąć akcent w stronę choroby.'
I przyznaję, że Smarzowskiemu znowu się udało. Świat widziany jego oczyma zawsze będzie dużo brutalniejszy i mroczniejszy od tego, co ja widzę za oknem. Film był więc dla mnie mocny. Prawdziwy. Traktujący temat serio, bez głupawego uśmieszku pod nosem, bez rozgrzeszania bohaterów, bez upiększania ich, bez poniżania. Kreacja Więckiewicza genialna. Także kto jeszcze nie widział, niech rozważy dołączenie do rzeszy współobywateli szturmujących kinowe kasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz