sobota, 28 czerwca 2014

Piłka


Pokój

Z ogromnym wahaniem sięgnęłam po tę książkę, bo 'Pokój' opowiada historię porwanej przez psychopatę studentki, która w niewoli rodzi i wychowuje dziecko. Szopa, w której pozostają zamknięci, jest całym światem tej dwójki. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to piekło na ziemi. Bałam się, że będzie to opowieść o okrucieństwie i cierpieniu. Ale zaciekawił mnie fakt, że narratorem jest pięciolatek. Oraz notatka na obwolucie, że matka potrafiła na kilku metrach kwadratowych zapewnić mu szczęśliwe dzieciństwo. Pierwsze dwa rozdziały czytałam w napięciu oczekując tragedii. A tymczasem akcja rozwinęła się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Dwójce bohaterów udało się uciec. Nie było to łatwe, ale największym wyzwaniem okazało się zderzenie ze światem zewnętrznym. Nie będę się wdawać w szczegóły, żeby nie popsuć nikomu przyjemności lektury, ale zapewniam, że książka warta jest jest uwagi. Podobnych historii zdarzyło się wiele naprawdę. Sposób, w jaki zostały one przedstawione w mediach, opierał się na taniej sensacji, wyliczaniu aktów przemocy, zerowym uszanowaniu prawa do prywatności dla osób, które dotknęła tragedia. W książce Donoghue uwaga została przeniesiona na życie wewnętrzne bohaterów. O porywaczu dowiadujemy się niewiele, tyle, ile jest konieczne dla odmalowania obrazu sytuacji, i nic więcej. Zamiast tego podążamy za tokiem myśli bohaterów. Ich oczyma patrzymy na świat. Najpierw na mikrokosmos zamkniętych czterech  ścian, potem na wszystko to, co dla matki wydawało się już na zawsze utracone, a dla jej syna jest absolutną, intrygującą, ale i irytującą nowością. I dociera do nas, że dla tej dzielnej kobiety ucieczka z niewoli to nie koniec walki o siebie i dziecko, lecz kolejna runda starcia, z zupełnie nowy, nieprzewidywalnymi regułami gry.

piątek, 27 czerwca 2014

Łaty

Kiedy w zeszłym roku okazało się, że zerówkę dzieci rozpoczną w świeżo wyremontowanej sali, nie przeczuwałam, jakie przyniesie to ze sobą konsekwencje. Nowiuteńkie zabawki, meble, tablica interaktywna. Idealnie czyste ściany, niemalże pachnące jeszcze farbą. Wykładzina prosto ze sklepu. Taaak... to właśnie wykładzina przyprawiła mnie o ból głowy.

Już po tygodniu pojawiła się pierwsza dziura w dresach na kolanie. Potem Sebi załatwił drugie spodnie. I trzecie. I całą resztę. Uznałam, że czas dokupić więcej dresów, bo mały stwierdził, że w innych portkach bawić się na podłodze jest mniej wygodnie. Babcia naszyła łaty. Potem zaś łaty na dziurawe łaty.
Przy okazji mieliśmy sposobność zaobserwować, że tylko prawe kolano bierze na siebie ciężar zabawy. Zgodnie więc uznaliśmy, że nie ma co się bawić w symetrię i darowaliśmy sobie naszywanie atrap na lewe nogawki. Cały długą jesień i zimę tak się bawiliśmy. W życiu Babu nie miał tylu par spodni. A każde, poza galowymi, z łatami.
Liczyłam na to, że wykładzina w końcu się przetrze, ale pechowo kupili jakąś dobrej jakości.
Wiosną miałam już dość i nie bacząc na początkowe protesty syna, zaczęłam go wysyłać do szkoły w dżinsach. Z utęsknieniem wyczekiwałam lata, by móc się przerzucić na szorty. Ale pogoda tego roku mi nie sprzyjała. Dżinsy nadal więc były w użyciu. I trzymałam kciuki, żeby wytrzymały do końca sezonu.

A potem na zebraniu dotyczącym pierwszej klasy usłyszałam, że znowu nam się poszczęściło i dzieci trafią do nowiuteńkiego gabinetu. Remont zaczyna się w poniedziałek. A ja ruszam na wyprzedaże, by zawczasu zaopatrzyć syna w tuzin spodni. Dżinsowych.

Lodówka


Mity greckie dla dzieci

Genialny audiobook! Najlepszym na to dowodem jest fakt, że Sebi woli sam go przed spaniem słuchać niż czekać, aż ja wezmę prysznic i do niego dołączę. Wypróbowaliśmy oba wydawnictwa dostępne na rynku, bo mity przygotowane przez Kasdepke czyta i Barszczewska, i Tyniec. Najpierw trafiłam na te w jej wydaniu, po pięć historii na każdej płycie. Nabyłam jedną z nich na próbę. A kiedy okazało się, że Babu nie może się od nich oderwać, jeszcze raz przyjrzałam się ofercie w księgarni i bez wahania kupiłam wersję jednokrążkową z kompletem dwudziestu mitów. I muszę przyznać, że było warto, gdyż Tyniec czyta o niebo lepiej. A Kasdepke spisał się na medal, bo jego opowieści są barwne, zabawne i, co ważne, obfitują w dramatyczne momenty i krwawe sceny ujęte tak umiejętnie, że wywołują dreszcz emocji i zaciekawienia, ale nie budzą strachu czy przerażenia. Jeśli Babu przy słuchaniu pochlipuje, to tylko ze wzruszenia.

środa, 25 czerwca 2014

The Zero Theorem

Coraz dziwniejsze filmy mnie przyciągają. Na ten wybrałam się ze względu na Waltza. Nie był to jednak najszczęśliwszy wybór. Poszczególne sceny były zabawne i szczerze się śmiałam. Ale całości ogarnąć nie potrafię. Niby wizja przyszłości, krytyka korporacji i religii, obraz pustki i poszukiwania sensu życia. Tyle że bez jasnego przekazu, spójności, drugiego dna. Jakoś tak płytko, chaotycznie, w pośpiechu. O niczym i byle jak. Moim zdaniem, szkoda czasu.

wtorek, 24 czerwca 2014

W popołudniowym słońcu

Do szczęścia potrzeba tak niewiele:)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Z dziennika balkonowego

I
Rita powiększa swój habitat obejmując w posiadanie zabudowany balkon. Wszyscy jesteśmy tacy szczęśliwi! Nareszcie kicia ma gdzie się wyszaleć. Oby tylko nie podgryzała bukszpanu, bo mógłby ją boleć brzuszek. No i dobrze, że krzaczki nie są za wysokie i nie zasłaniają pola widzenia. Mam nadzieję, że nie będą jej przeszkadzały w spacerowaniu po balustradzie.
II
Bukszpan to dla Ritki pestka. Obwąchuje go tylko zaciekawiona i zręcznie omija. Jaka ona mądra i zwinna! Całą sobą okazuje radość z przebywania na balkonie. Dostrzegam tylko maleńką niedogodność - nie bardzo mam kiedy podlewać kwiaty, bo małą wszystko, co mokre, bardzo ciekawi i zanim woda w korycie zdąży wsiąknąć, Rita już jest na posterunku, po czym roznosi błotko po całym balkonie. Ale cierpliwie ścieram ślady jej łapek z białych ścian.
III
Koryto z bukszpanem staje się ulubionym miejscem całodziennych przechadzek. Rita bezceremonialnie kokosi się między krzaczkami. Szczęśliwie są one całkiem elastyczne i dzielnie znoszą takie traktowanie. Lawenda by tego nie przeżyła. A tak przy okazji - nie wiedziałam, że te małe łapki mogą roznosić takie ilości ziemi! Zamiatam już codziennie. A koc ze skrzyni muszę dokładnie otrzepywać, zanim na nim usiądę.
IV
Jest zimno, pada, próbujemy zatrzymać Ritkę w domu, ale jest głucha na nasze argumenty. Co gorsze, domaga się, by ktoś jej towarzyszył. No, na jednego papierosa mogę wyjść. Ale dla niej to mało i zawiedziona skrobie w szybę, kiedy ją samą zamykamy na balkonie.
V
Lawenda faktycznie gorzej znosi ciężar Ritusiowej pupy. Ale co tam rabatka! Nie będę mojej słodkiej dziewczynce żałowała kilku kwiatków. Tak jej dobrze w tej czatowni. I jakby ziemi mniej na podłodze, stoliku, krześle. Ale koc ze skrzyni to już tylko odchylam, bo z tym strzepywaniem za każdym razem to za dużo zachodu.
VI
Rituś zauważyła, że subtelne drapanie w szybę słabo na nas działa, więc aby pobudzić nasze przytępione zmysły, energicznie szarpie za żaluzje. O tak, to nas od razu podrywa na nogi.
VII
Jaki ten kot spostrzegawczy! Przecież żaluzje są w całym mieszkaniu. A wygrywana na nich muzyka musi magicznie działać na ludzi, bo od razu otwierają balkonowe wrota.
VIII
Znowu odkurzyłam i siedzimy sobie z kicią na balkonie. Przy okazji lustruję kwiatostan. Bluszcz okazał się najmniej odporny na kocie zabawy. Niektóre pędy wiszą smętnie całkowicie oskubane z liści. Rita z pewnością oberwała je niechcący. Może malowniczo powiewały na wietrze? Albo mrówki po nich chodziły? Jakoś mało mnie to frapuje. Bardziej martwię się tym, że kicia grzebiąc w korycie dogrzebała się do korzeni bukszpanu. Całe szczęście, że to zauważyłam, zanim mi krzaki poschły. Zapasowej ziemi mam wielkie wór, więc od ręki jej podsypałam. Ale może dosadzę tam jakieś rozchodniki, żeby Ritka na gołej glebie nie musiała siedzieć.
IX
Niech to jasny gwint. Znowu leje i zimno. Rituś, przestań robić słodkie minki i zapomnij o towarzystwie na balkonie!
X
Rozchodniki dosadzone. Pan, który stał przede mną w kolejce, dziwił się, że płacę za chwasty, których on z irytacją próbuje się pozbyć ze swoich grządek. Biorę to za dobry znak. Oby się rozrosły szybko i bujnie, bo już mnie szlag trafia z tym zamiataniem balkonu.
XI
Rita odkrywa pelargonie wiszące w skrzynkach na ścianie. Wskakuje na tę wysokość bez problemu, a że ją przeganiam, powtarza operację kilkakrotnie, bo w końcu nie ma nic fajniejszego od spędzania czasu na balkonie ze swoją panią, co nie?
 XII
Balkon cały w ziemi. Przynoszę odkurzacz. Rita przerywa zabawę, ale tylko na czas sprzątania. Po godzinie odkurzam ponownie. Po kolejnej nie chce mi się już tarabanić z całym sprzętem i sięgam po zmiotkę, ale nie biorę jej do ręki. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić. Zamiast tego palę papierosa.
XIII
Rozchodniki nie rosną tak szybko jak się spodziewałam. Prawdę mówiąc, prezentują się dość mizernie. Rita nic sobie z nich nie robi i dalej kopie pod bukszpanem. Przynajmniej lawenda się trzyma i zaczyna kwitnąć zasłaniając wygniecione w centralnym miejscu gniazdo.
XIV
Czy ten kot naprawdę musi tak kopać w mojej rabatce?! Zapasy ziemi są na wyczerpaniu. Zdesperowana idę do sklepu po gęstą siatkę ogrodową, po czym przycinam ją fantazyjnie, by wypełnić nią przestrzenie między krzaczkami bukszpanu. Efekt jest żałosny, więc ozdabiam zielonym plastikiem tylko połowę koryta. Szkoda moich nerwów, gdyby się miało okazać, że Ritusia jednym machnięciem łapy zdemontuje zabezpieczenie.
XV
Siatka działa, ale wygląda tak okropnie, że zaczynam szukać plusów przymusu codziennego dosypywania ziemi oraz zamiatania jej z podłogi. Do chwili, kiedy przyłapuję kicię na siusianiu w moje kwiatki. Oto cała tajemnica wiecznego kopania dołków! Co za zołza z tej małej! Z miejsca postanawiam wyłożyć kwietnik kamieniami. W sklepach nie mogę ich jednak dostać. Ale kiedy będziemy w Bolesławcu, zajedziemy nad Bóbr i może znajdę choć kilka otoczaków na początek.
XVI
Zaniechałam sprzątania balkonu i dosypywania ziemi. Totalna kapitulacja. Niech się dzieje, co chce. Tyle dobrego, że znowu ziąb i w ogóle nie mam ochoty wychodzić na papierosa. Niech sobie Rita sama siedzi w tym bajzlu.
XVII
Nad Bóbr w końcu nie dotarliśmy, ale odpowiednie kamienie widziałam na rondzie koło stadionu. Przyłapuję się na rozważaniu kradzieży dobra publicznego. Bo z wizją kuwety balkonowej trudniej mi sobie jednak poradzić. Jutro to już koniecznie muszę zdobyć te kamienie!

Ciąg dalszy niechybnie nastąpi.

czwartek, 19 czerwca 2014

piątek, 13 czerwca 2014

O kotach

Kto by pomyślał, że z takim przejęciem będę czytała książkę, której bohaterami są tylko koty! Lektura ta w moim odczuciu może być jednak nieco trudna do przełknięcia dla osób niezwiązanych emocjonalnie z jakimkolwiek czworonogiem. Natomiast opiekunów zwierząt niechybnie zachwyci. Szara i czarna kotka mieszkają pod jednym dachem i różnią się od siebie jak dzień od nocy. Potem na scenę wkraczają dziarskim krokiem kolejne futrzaste postaci. A każda tak drobiazgowo opisana, scharakteryzowana. Szorstka czułość, z jaką Lessing o nich opowiada, przywodzi na myśl koci języczek. Autorka dostrzega ich urodę i wdzięk, wystrzegając się przy tym infantylnego szczebiotu.  Obszernie rozwodzi się nad codziennymi zajęciami, analizuje każdy gest i krok, które zastępują słowa w dialogu między kotami i otoczeniem. Mimochodem niejako staje się podglądaczką, która zafascynowana światem, w którym tylko chwilami wypada wyjść z roli biernego widza i napełnić miskę lub pogłaskać pupila, hojnie szafuje interpretacjami kocich poczynań. I tego mi było trzeba, by skończyć z zakłopotaniem, kiedy się czasem zagalopuję z tłumaczeniem, co Rita miała na myśli robiąc to czy tamto. Od tej pory bez skrupułów będę się doszukiwała drugiego dna w każdym jej miauknięciu i radośnie obwieszczała je światu:)

czwartek, 12 czerwca 2014

WALL-E

Jakież emocje wywołał ten film! Babu nie mógł zrozumieć, jak można było zostawić karalucha samego i polecieć w kosmos. A potem szlochał, kiedy WALL-E nie chciał się ocknąć mimo heroicznych starań przyjaciółki. Ale i śmiechu było dużo. A wizja przyszłości po prostu rozłożyła mnie na łopatki. Z pewnością jeszcze nie raz obejrzymy ten zabawny, mądry i piękny film.

środa, 11 czerwca 2014

Działka

Kamuflaż doskonały. 
Rita na działce odnajduje się
nader dobrze:)




wtorek, 10 czerwca 2014

Pan tu nie stał!

Hit ostatnich dni. Babu z maniackim uporem żąda od nas udziału w kolejnych partyjkach, by realizować coraz to nowe pomysły na kolejkowe inwazje. Na początku jego strategia nastawiona była na zamęczenie przeciwnika długością ogonka. I zwykle nie przynosiła zamierzonego rezultatu. Z mozołem przekonywałam go, by obmyślił i wypróbował inny plan działania. A że wziął sobie w końcu do serce matczyne rady, mam, czego chciałam;)

Skafander i motyl

Temat ciężki, nie ma co ukrywać. Ale sposób, w jaki Bauby opowiada o tym, jak funkcjonuje człowiek uwięziony w swoim ciele, sprawia, że momentami całkowicie zapomina się o dramatycznej walce, którą stacza on w każdej minucie swego życia. Jego pogoda ducha, poczucia humoru, ironiczne spojrzenie na otaczający go świat, a nade wszystko brak rozgoryczenia i zawiści wobec okrutnego świata aż zawstydzają, kiedy człowiek uświadomi sobie, ile czasu marnuje na utyskiwanie na drobiazgi. Książka jest bowiem peanem na cześć urody życia. Rzeczy i sprawy codzienne, tak oczywiste, że niezauważalne, są przecież cudem same w sobie, ale kto by o tym pamiętał, kiedy ma je na wyciągnięcie ręki. Bardzo pozytywna i krzepiąca lektura.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

niedziela, 8 czerwca 2014

Śnieżka

Czerwonym szlakiem z Przełęczy Okraj na Śnieżkę. 








piątek, 6 czerwca 2014

Linkin Park

Koncert, na który trafiłam w sumie przypadkowo, okazał się najlepszym, na jakim do tej pory byłam. I nic, że znam może ze cztery kawałki z repertuaru Linkin Park. To się na pewno zmieni, bo rozsmakowałam się w ich muzyce. Ich występ był tak naładowany energią i emocjami, że trudno mi od niego oderwać myśli.
Do tej pory czuję adrenalinę, kiedy odtwarzam w głowie najlepsze sceny z koncertu. Na stadionie ponad trzydzieści tysięcy ludzi. Ja na płycie pod telebimem, z widokiem na scenę. Nad głowami czarne niebo bez gwiazd. I po kilku utworach, które rozgrzały tłum fanów do czerwoności, robi się cicho, rozbrzmiewają pierwsze dźwięki 'Iridescent', a cały stadion zaczyna mrugać światełkami komórek. Jest ich coraz więcej. A potem włącza się tęczowa iluminacja na elewacji. Niesamowite wrażenie.
Albo coś takiego: bisy trwające kilkadziesiąt minut, a tłum, gdziekolwiek nie obrócić głowy, klaszcze, tańczy, śpiewa. Las rąk wyciągniętych ku niebu, falujących w rytm oszałamiającej muzyki. I miny chłopaków z Linkin, kiedy szperacz omiata stadion i widzą, jaką reakcję udało im się wywołać swoim występem.
Albo kiedy panowie na zakończenie dziękują publiczności i śmieją się do fanów i siebie nawzajem w taki sposób, że nie ma cienia wątpliwości, że dali z siebie wszystko, dobrze się bawili i będą chcieli tu wrócić.
Och, no było wspaniale. W każdym szczególe. Od strony organizacyjnej dużo słabiej, zwłaszcza w porównaniu do Open'era, ale to, co się działo na scenie i pod nią, warte było stania w bezsensownej kolejce.

środa, 4 czerwca 2014

Pelargonie


Sen o sukience

Śniło mi się, że odwiedziła mnie koleżanka z zamiarem odkupienia ode mnie jakiegoś ubrania. I wybrała sobie moją ulubioną granatową sukienkę. Dała mi za nią pięć dych. A ja stałam jak słup soli, choć wewnętrzny sprzeciw rozdzierał mi serce.

Według sennika sprzedaż garderoby to zapowiedź otrzymania spadku. Tylko nie to!!!

wtorek, 3 czerwca 2014

Obywatel roku

W ciągu pierwszych minut seansu uczucia miałam co najmniej mieszane. Grube, zdecydowanie niepoprawne politycznie żarty, trup padający za trupem, aż nadto nieskomplikowana warstwa fabularna, jednowymiarowe postaci. Ale jak już się w tej poetyce rozsmakowałam, film okazał się przezabawny. Rzecz opowiada o ojcu mścicielu, który z kamiennym wyrazem twarzy przeprowadza kolejne egzekucje. Niczego nie można tu jednak traktować serio, bo główna frajda wynika z zabawy konwencją amerykańskiej klasyki gatunku. Wystarczy wyobrazić sobie w głównej roli Bruce'a Willisa i wszystko staje się oczywiste. Jest to więc i niezła gratka dla fanów sensacji made in USA, i dla kontestatorów tegoż gatunku. A detale w stylu amatora paralotni pod koniec filmu to wisienka na torcie, którą długo jeszcze będzie można wspominać przy wielu okazjach.

Tajemnica Zielonego Królestwa

Najbardziej lubię oglądać filmy w towarzystwie. Te dla dorosłych w ciszy, ale ze świadomością, że już w chwili pojawienia się napisów będę miała z kim podzielić się wrażeniami. Te dla młodszej widowni - z Babu. Zwłaszcza na kanapie, kiedy na bieżąco możemy komentować, śmiać się, przytulać i ściskać za ręce, gdy na ekranie dzieje się coś zatrważającego. W 'Tajemnicy Zielonego Królestwa' najbardziej podobały się nam ślimaki i to, co wyprawiały ze swoimi oczami. No i poznaliśmy kolejny sposób na przybijanie piątki. Nie miałam pojęcia, że techniki witania się to taki wdzięczny dla twórców filmów motyw, a tymczasem każda obejrzana w ostatnim czasie animacje przyczyniła się do poszerzenia naszego  w tym zakresie repertuaru.

Fading Gigolo

Całkiem przyzwoita komedia romantyczna. W sam raz na randkę albo relaks po męczącym dniu. Allen wyjątkowo nie pchał się na pierwszy plan, ale jako postać w tle był przezabawny. Turturro zaś swą powściągliwością i oszczędnym szafowaniem ruchami i mimiką stworzył wiarygodną kreację faceta, który mimochodem zaczyna czerpać zyski z uszczęśliwiania żądnych przygód lub po prostu samotnych kobiet.

poniedziałek, 2 czerwca 2014