piątek, 27 czerwca 2014

Łaty

Kiedy w zeszłym roku okazało się, że zerówkę dzieci rozpoczną w świeżo wyremontowanej sali, nie przeczuwałam, jakie przyniesie to ze sobą konsekwencje. Nowiuteńkie zabawki, meble, tablica interaktywna. Idealnie czyste ściany, niemalże pachnące jeszcze farbą. Wykładzina prosto ze sklepu. Taaak... to właśnie wykładzina przyprawiła mnie o ból głowy.

Już po tygodniu pojawiła się pierwsza dziura w dresach na kolanie. Potem Sebi załatwił drugie spodnie. I trzecie. I całą resztę. Uznałam, że czas dokupić więcej dresów, bo mały stwierdził, że w innych portkach bawić się na podłodze jest mniej wygodnie. Babcia naszyła łaty. Potem zaś łaty na dziurawe łaty.
Przy okazji mieliśmy sposobność zaobserwować, że tylko prawe kolano bierze na siebie ciężar zabawy. Zgodnie więc uznaliśmy, że nie ma co się bawić w symetrię i darowaliśmy sobie naszywanie atrap na lewe nogawki. Cały długą jesień i zimę tak się bawiliśmy. W życiu Babu nie miał tylu par spodni. A każde, poza galowymi, z łatami.
Liczyłam na to, że wykładzina w końcu się przetrze, ale pechowo kupili jakąś dobrej jakości.
Wiosną miałam już dość i nie bacząc na początkowe protesty syna, zaczęłam go wysyłać do szkoły w dżinsach. Z utęsknieniem wyczekiwałam lata, by móc się przerzucić na szorty. Ale pogoda tego roku mi nie sprzyjała. Dżinsy nadal więc były w użyciu. I trzymałam kciuki, żeby wytrzymały do końca sezonu.

A potem na zebraniu dotyczącym pierwszej klasy usłyszałam, że znowu nam się poszczęściło i dzieci trafią do nowiuteńkiego gabinetu. Remont zaczyna się w poniedziałek. A ja ruszam na wyprzedaże, by zawczasu zaopatrzyć syna w tuzin spodni. Dżinsowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz