czwartek, 31 lipca 2014
Blood Ties
Przepadam za Clivem Owenem i choćby dla niego warto zobaczyć 'Więzy krwi'. Ale mocnych stron ma ten film bez liku. Obsada jest genialna, bohaterowie wielowymiarowi, a sympatią z miejsca obdarza się łobuza i jest się mu gotowym wybaczyć wszystko, bo choć lekko przychodzi mu porzucenie dzieci i kobiety, którą niegdyś kochał, oraz zabijanie z zimną krwią niewinnych ludzi, w decydującym momencie nie zawaha się on postąpić honorowo i oddać życia za brata. Pomysł na fabułę do rewolucyjnych nie należy, ale obraz nic na tym nie traci, bo akcja płynie gładko i sprawnie, emocje sięgają zenitu, a ścieżka dźwiękowa wyciska z oczu łzy. Pozycja obowiązkowa tego lata.
Przychodzi facet do lekarza
Dany Boon od pierwszej do ostatniej sceny strzela zabawnymi, choć nieco już ogranymi, minami, fabuła niebezpiecznie skręca w stronę absurdu, mało wysublimowane żarty do rzadkości nie należą, słowem komedia to może nie najwyższych lotów, ale szczerze się na niej uśmiałam. Gapowaty hipochondryk, by zaimponować dziewczynie, udaje ściganego przez policję rewolucjonistę. Nietrudno się domyślić, że jego poczynania obrócą się w farsę i oszust szybko zostanie zdemaskowany, by na koniec zdobyć przychylność wybranki swymi autentycznymi zaletami. Nie zniechęcam jednak do poświęcenia dwóch godzin na obejrzenie tej produkcji, bo może okazać się ona antidotum na całodzienne zmęczenie i stres. A poza tym, idę o zakład, że słownik każdego widza wzbogaci się o kilka zabawnych powiedzonek. Tyle z mojej strony. 'Trą-bą i marsi'.
środa, 30 lipca 2014
Po ślubie
Film wbija się w pamięć jak drzazga pod paznokieć. Warstwa fabularna jest nader prosta: na weselu pojawia się intruz, który burzy spokój panny młodej. Przeczuwa ona, że jest to posłaniec przynoszący złe wieści, ale wiedza, którą posiądzie prawdopodobnie zatruje jej spokój na długie lata. Pytań, z którymi zostajemy po obejrzeniu 'Po ślubie' jest wiele. Co tak naprawdę wiemy o ludziach, którym ufamy? Czy słowa obcej osoby są w stanie tak łatwo zburzyć budowane latami zaufanie? Czy możemy się odciąć grubą kreską od samych siebie z przeszłości? Dlaczego chcemy wierzyć sympatycznemu i przystojnemu Radimowi, a neurotycznego Alesza z miejsca podejrzewamy o niecne zamiary? Dobre, budzące niepokój kino.
wtorek, 29 lipca 2014
Porwanie Michela Houellebecqa
Tegoroczny festiwal Nowe Horyzonty rozpoczął się dla mnie bajecznie. W 'Porwaniu' Houellebecq gra samego siebie. I jest przezabawny. Powściągliwy, lekko stetryczały, zdecydowanie zaś upierdliwy i gadatliwy. Co za dystans do samego siebie! Co za pomysł na film! Pisarza porywają dla okupu trzej bracia, którzy nie mają co prawda doświadczenia w tego typu operacjach, ale na bieżąco mężnie stawiają czoło pojawiającym się wyzwaniom. Kryjówką okazuje się ich rodzinny dom. Zakładnik traktowany jest bardziej jak gość agroturystycznego gospodarstwa niż jak zakładnik, a że ponadto udaje mu się zdobyć przychylność i sympatię przetrzymujących go siłą mężczyzn oraz ich rodziców, atmosfera robi się nader sielska jak na okoliczności. A gdy w końcu zjawia się tajemniczy posłaniec z okupem, żal z powodu rozstania dopada nie tylko bohaterów filmu, ale również widzów.
Taniec ze smokami
Każda kolejna seria 'Gry o tron' wydaje się krótsza od poprzedniej i pozostawia coraz większy niedosyt. Tym razem już nie potrafiłam powściągnąć ciekawości i łapczywie sięgnęłam po powieść. Czytałam zachłannie i z wypiekami na twarzy, by dotrzeć do punktu wyjścia - teraz czekam na planowaną na koniec roku premierę szóstego tomu.
sobota, 26 lipca 2014
wtorek, 22 lipca 2014
Czerwona Cebula, Anonim i zakonnice
I nie wiem, czy to nieustające zachwyty Babusia nadrzecznymi pejzażami, czy poetycka nazwa restauracji, z ogródkiem ocienionym markizami z reklamą Holby, czy fakt, że owa 'Czerwona Cebula' znajduje się przy ulicy Galla Anonima, o której istnieniu nie wiedziałam, czy może wreszcie widok trzepoczących na wietrze welonów pędzących tą ulicą rowerami zakonnic - w każdym razie niespodziewanie dla samej siebie poczułam się jak w rozpalonym lipcowym słońcem czeskim lub francuskim miasteczku, jak u progu wakacyjnej przygody w nieznanym urokliwym miejscu, jakbym miała kilkanaście lat i po zakończonym roku szkolnym wyjechałam na kanikuły do dziadków czy dalekiej cioci. Chwilo, trwaj!
Uwielbiam rowerowe przejażdżki:)
poniedziałek, 21 lipca 2014
Cesarzowa
Film zadziwiający pod każdym względem. Pierwsze skojarzenie miałam z 'Matrixem'. Pokazywane w momentami zwolnionym tempie sceny walki przypominające taniec lub ustalone wcześniej układy choreograficzne, to raz. Dalej: dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, oszałamiające feerią barw wnętrza i kostiumy. Nieprzeniknione miny bohaterów. Spiski, knowania, tajemnice. Ogromna przewaga sił po jednej ze stron. Piękny, zaskakujący i porywający obraz ukazujący heroiczną walkę kobiety, żyjącej w więzieniu dworskiej etykiety, tradycji i konwenansów. Nadal jestem pod wielkim wrażeniem.
Young Adam
Kiedy w czołówce pojawiają się Ewan McGregor i Tilda Swinton, z miejsca jestem zainteresowana filmem. Doświadczenie jednak uczy, by celem uniknięcia nieporozumień, zajrzeć przed seansem na Filmweb i sprawdzić chociaż, z jakim gatunkiem będzie się miało do czynienia. Oczywiście tego nie zrobiłam i polegałam na skąpej notce dostępnej w programie telewizyjnym. I wychodziłam z siebie przy każdej kolejnej dłużącej się scenie erotycznej, która spowalniała akcję w oglądanym, jak mi się wydawało, thrillerze. Tilda mistrzowsko wcieliła się tu w postać wyjątkowo mało atrakcyjnej kobiety, która bez ubrania wyglądała jeszcze mniej ponętnie niż odziana w szaro bure łachy, a że akcja z niewielkimi wyjątkami sprowadzała się do szukania ustronnego miejsca, gdzie para mogłaby się zaszyć celem bliższego zapoznania, nawet trup pojawiający się już w pierwszej scenie nie był w stanie przekonać mnie, że nastąpi jakiś przełom i w końcu coś się zacznie dziać, w sensie: McGregor ukatrupi kolejną kochankę albo wyzna, że niechcący pomógł pierwszej dziewczynie zejść z tego świata.. Wreszcie nie zdzierżyłam i zarzuciłam pomysł dotrwania do napisów końcowych.
A wystarczyło zajrzeć wcześniej do netu i bezpowrotnie straconą godzinę przeznaczyć na granie w Carcassonne lub malowanie paznokci;)
A wystarczyło zajrzeć wcześniej do netu i bezpowrotnie straconą godzinę przeznaczyć na granie w Carcassonne lub malowanie paznokci;)
21 Grams
Kolejny film, który po prostu trzeba znać. Naomi Watts gra kobietę, której mąż i dzieci giną w wypadku samochodowych. Benicio Del Toro po wielu latach błądzenia odnajduje Jezusa, ale nie rozwiązuje to wszystkich jego życiowych problemów ani tym bardziej nie chroni go przed popełnianiem błędów. Sean Penn to z kolei człowiek, któremu przeszczep serca ratuje życie. Już sama obsada jest imponująca, prawda? Ale to dopiero początek. Losy tej trójki przeplatają się jak w warkoczu, by ostatecznie stopić się w jedno, w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, w nierozerwalną układankę, która stawia widza przed pytaniem o siłę wyższą rządzącą naszym życiem, o rolę przeznaczenia, o celowość każdego wydarzenia, nawet tak bezsensownego jak gwałtowna śmierć w wypadku. Czy naprawdę tracimy coś tylko po to, by powstało miejsce na coś nowego, coś, co inaczej nie miałoby możliwości zaistnieć? Czy to raczej rodzaj rekompensaty za utracone szczęście?
niedziela, 20 lipca 2014
czwartek, 17 lipca 2014
Ogórek w wersji de lux
Hit lata! Daga, jeszcze raz dzięki!
Litrowy dzbanek:
ogórek szklarniowy pokrojony dowolnie
2 limetki: jedna wyciśnięta do dzbanka, druga pokrojona
wódka Luksusowa Świeży Ogórek i Sprite w proporcjach 1:1
środa, 16 lipca 2014
Jak wytresować smoka 2
Gdyby wszystkie produkcje dla dzieci takie były, chyba chodziłabym z Sebim do kina częściej niż z dziewczynami. I wydaje mi się, że nie jestem odosobniona w swoim zachwycie nad tym filmem, skoro w jednym rzędzie siedzieliśmy z prawie samymi dorosłymi. Po prawej samotny młodociany chłopak (od razu pomyślałam, że na animację pewnie mu było głupio przyjść z kumplami). Po lewej romantycznie usposobiona para (pan śmiał się głośniej ode mnie, miny pani nie widziałam).
Ciekawe, czy nakręcą również część trzecią. Dwójka w każdym razie w niczym nie ustępuje jedynce.
wtorek, 15 lipca 2014
Seeking a Friend for the End of the World
W miarę sympatyczna błahostka, ale drugi raz już bym nie miała na to siły. Na początku filmu jest jednak godny polecenia ciąg scenek obrazujących narastający, w obliczu nadciągającego końca świata, chaos. Przezabawne. Nietypowo więc polecam pierwszy kwadrans. Reszta dosyć przewidywalna, choć perełek znajdzie się więcej (jak chociażby podróż autostopem z facetem, który sam sobie opłacił zabójcę). Dla zabicia czasu, kiedy nie ma się siły zwlec się z kanapy, ale nic ponadto.
Before the Devil Knows You're Dead
Jeden z tych filmów, które trzeba zobaczyć, a nawet oglądać co kilka lat. Dwaj bracia, różni od siebie jak dzień od nocy. Wystarczy sobie zresztą tylko wyobrazić Ethana Hawke'a i Philipa Seymoura Hoffmana, pierwszego w roli uroczego i nieporadnego jak szczeniak wiecznego chłopca, drugiego zaś jako podstarzałego kombinatora o przekrwionych przebiegłych oczkach. Łączy ich tylko to, że obaj na swój sposób przegrali życie i stoją na skraju przepaści. Starszy wymyśla cwany plan napadu, młodszy daje się na takie rozwiązanie namówić, potem, wiadomo, pojawiają się komplikacje, nic nie idzie tak jak trzeba, ginie wiele niewinnych osób. Życie wyrównuje jednak rachunek. i obaj panowie zostaną ukarani, a kara dla każdego inna i skrojona na miarę. Bardzo dobre kino.
poniedziałek, 14 lipca 2014
The Walker
Mam ogromną słabość do zaznaczania w programie telewizyjnym filmów, które chciałabym obejrzeć. Co piątek łapię więc za flamaster i tak uzbrojona wnikliwie przeglądam stosowny dodatek do Gazety Wyborczej. Nie żałuję sobie: zakreślam wszystko, co w jakikolwiek sposób mnie zainteresuje. Filmy stare i nowe, dokumenty, spektakle, koncerty, co się nawinie.
Potem czas na ustawianie nagrywania. Nie zawsze wystarcza mi na ten krok cierpliwości. Dekoder działa zbyt wolno jak na mój gust, czasem więc odpuszczam, zanim uda mi się namierzyć pierwszy film. Ale tak raz w miesiącu mam wenę, parcie, jakkolwiek by tego nie nazwać - znowu mnie ponosi i lista programów czekających na nagranie rozrasta się niemożebnie.
Kolejnym oczywistym etapem powinno być oglądanie z takim trudem zdobytych filmów. Tymczasem ten punkt jest z niewiadomych powodów najrzadziej realizowany. Co jakiś czas Maciek grozi, że zrobi czystki na dekoderze, i próbuje mi udowadniać, że filmy, które z lubością składuję, zajmują większą część pamięci dekodera niż jego mecze i Babusiowe nagrania razem wzięte. Wówczas w popłochu przeglądam listę i czasem nawet na siłę coś oglądam, byle by udowodnić, że poważnie podchodzę do tematu i absolutnie nie marnotrawię bezcennego miejsca na dysku.
Czasem jednak po prostu przechodzi taki dzień, że mam wolnych parę godzin i z radością odkrywam, że film, który chodził mi właśnie po głowie, czeka już na mnie nagrany wiele miesięcy temu.
Nietrudno więc wyobrazić sobie moją rozpacz, kiedy okazuje się, że to jednak przyprawiający o niestrawność chłam, jak to było w przypadku 'Faceta do towarzystwa'. Wytrzymałam z pół godziny. Nie rozumiałam dialogów, Woody Harrelson i Kristin Scott Thomas byli jak tępo ciosani z drewna, na dodatek całość rozgrywała się w trącących sztucznością dekoracjach. Horror. Ale zwykle trafiam dużo lepiej, o czym wkrótce z przyjemnością opowiem.
Potem czas na ustawianie nagrywania. Nie zawsze wystarcza mi na ten krok cierpliwości. Dekoder działa zbyt wolno jak na mój gust, czasem więc odpuszczam, zanim uda mi się namierzyć pierwszy film. Ale tak raz w miesiącu mam wenę, parcie, jakkolwiek by tego nie nazwać - znowu mnie ponosi i lista programów czekających na nagranie rozrasta się niemożebnie.
Kolejnym oczywistym etapem powinno być oglądanie z takim trudem zdobytych filmów. Tymczasem ten punkt jest z niewiadomych powodów najrzadziej realizowany. Co jakiś czas Maciek grozi, że zrobi czystki na dekoderze, i próbuje mi udowadniać, że filmy, które z lubością składuję, zajmują większą część pamięci dekodera niż jego mecze i Babusiowe nagrania razem wzięte. Wówczas w popłochu przeglądam listę i czasem nawet na siłę coś oglądam, byle by udowodnić, że poważnie podchodzę do tematu i absolutnie nie marnotrawię bezcennego miejsca na dysku.
Czasem jednak po prostu przechodzi taki dzień, że mam wolnych parę godzin i z radością odkrywam, że film, który chodził mi właśnie po głowie, czeka już na mnie nagrany wiele miesięcy temu.
Nietrudno więc wyobrazić sobie moją rozpacz, kiedy okazuje się, że to jednak przyprawiający o niestrawność chłam, jak to było w przypadku 'Faceta do towarzystwa'. Wytrzymałam z pół godziny. Nie rozumiałam dialogów, Woody Harrelson i Kristin Scott Thomas byli jak tępo ciosani z drewna, na dodatek całość rozgrywała się w trącących sztucznością dekoracjach. Horror. Ale zwykle trafiam dużo lepiej, o czym wkrótce z przyjemnością opowiem.
niedziela, 13 lipca 2014
piątek, 11 lipca 2014
Imany
The Shape of Broken Heart.
Płyta tygodnia. Łagodne, wprawiające w dobry nastrój dźwięki plus charyzmatyczny głos Imany, której fascynację Tracy Chapman słychać w co drugiej piosence. Dla wszystkich, którym działa na nerwy pośpiech w pracy, namolni klienci czy współpracownicy, wolny internet, odmawiający posłuszeństwa komputer oraz deszcz zaczynający padać akurat wtedy, kiedy możny by już się zbierać do domu.
Płyta tygodnia. Łagodne, wprawiające w dobry nastrój dźwięki plus charyzmatyczny głos Imany, której fascynację Tracy Chapman słychać w co drugiej piosence. Dla wszystkich, którym działa na nerwy pośpiech w pracy, namolni klienci czy współpracownicy, wolny internet, odmawiający posłuszeństwa komputer oraz deszcz zaczynający padać akurat wtedy, kiedy możny by już się zbierać do domu.
czwartek, 10 lipca 2014
Begin Again
Cudownie pozytywny film, ciut romantyczny, odrobinę zabawny, trochę wzruszający, ale bez nachalności, banalności, ckliwości i ostentacji właściwej amerykańskim produkcjom dedykowanym skorym do pochlipywania kobietom w każdym wieku. Mamy tu dwójkę bohaterów, który poza miłością do muzyki łączy tylko to, że znajdują się na życiowym zakręcie. Ona: zdradzona przez ukochanego. On: nieudacznik, który traci pracę i nadzieję, na to, że kiedykolwiek będzie coś jeszcze znaczył dla dorastającej córki i byłej żony. Z ich przypadkowego spotkania może wyniknąć wszystko albo nic. A że nie mają nic do stracenia, rzucają się na głęboką wodę i ta odrobina szaleństwa pozwala im na nowo nabrać wiatru w żagle. Chwilami aż mi się łezka w oku kręciła. A kiedy Adam Levine śpiewał na scenie 'Lost stars', miałam ochotę bić brawo. W porę się jednak opamiętałam i nie narobiłam sobie obciachu w kinie:) Podsumowując: gorąco polecam:)
środa, 9 lipca 2014
Ciachomania
Wiele razy przejeżdżaliśmy na rowerach koło tego miejsca, ale siedzenie przed kawiarnią na trawniku, mając ruchliwą Królewiecką za krawężnikiem, zawsze nas odstraszało. Chyba jednak przyjdzie nam pogodzić się z tą drobną niedogodnością, bo lody jakie serwują w Ciachomanii są nieziemskie. Wielkie porcje, spory wybór smaków, a przede wszystkim tekstura samych lodów - wszystko to sprawia, że przejeżdżające dwa metry dalej auta przestają na chwilę istnieć.
Babu testował kiwi, a ja w obliczu braku czekoladowych wzięłam orzechowe. I już po pierwszym liźnięciu odpadłam. Orzechów miały więcej niż moje ulubione z Zielonej Budki! Rewelacja! Owocowe były podobnie bogate. Obiecaliśmy sobie z Babu, że będzie to stały cel naszych wtorkowych przejażdżek, póki nie wypróbujemy wszystkich smaków. Niewykluczone, że brawurowo zamówię nawet któregoś dnia owocowe;)
Babu testował kiwi, a ja w obliczu braku czekoladowych wzięłam orzechowe. I już po pierwszym liźnięciu odpadłam. Orzechów miały więcej niż moje ulubione z Zielonej Budki! Rewelacja! Owocowe były podobnie bogate. Obiecaliśmy sobie z Babu, że będzie to stały cel naszych wtorkowych przejażdżek, póki nie wypróbujemy wszystkich smaków. Niewykluczone, że brawurowo zamówię nawet któregoś dnia owocowe;)
True Detective
Serial wbijający w fotel. Pozycja obowiązkowa, serio. Sposób narracji, genialne dialogi, zwłaszcza natchnione monologi wygłaszane przez Rusta, mroczne plenery, kreacje, jakie stworzyli McConaughey i Harrelson, pomysł na intrygę, tło psychologiczne, muzyka, no, wszystko, ale to absolutnie wszystko jest tu pierwszorzędne. Dużo dobrego mówi się o tej produkcji i pod każdą pełną zachwytu recenzją podpisuję się obiema rękami.
czwartek, 3 lipca 2014
wtorek, 1 lipca 2014
Europejska Noc Literatury
Druga edycja ENL za nami. Tłumów dzikich tym razem nie było, dzięki czemu udało nam się odwiedzić aż dziewięć miejsc. Bez pośpiechu i przepychania się, w atmosferze niedzielnego spaceru. I nawet pogoda dopisała, bo choć rano lało, wieczór okazał się suchy, ciepły i prawie bezwietrzny. Czytania w plenerze były więc samą przyjemnością.
Najciekawsza scenografia trafiła się Jackowi Poniedziałkowi, który w dawnym budynku Instytutu Farmacji Akademii Medycznej czytał 'Moją Walkę' Karla Ove Knausgarda. Jednocześnie był to jeden z najbardziej zajmujących tekstów. Laboratoria chemiczne, w których studenci eksperymentują z tajemniczymi substancjami, widziałam do tej pory tylko na filmach. To raz. A dwa, że rozważania o śmierci w pomieszczeniu o atmosferze rodem z prosektorium aż wywoływały dreszcze. Fantastycznie pomyślane. Ale pan Poniedziałek dał plamę, kiedy obraził się na całą salę, bo komuś niespodzianie zabrzęczał telefon. Sytuacja niezręczna, wiadomo, tyle że foch, jakiego aktor strzelił, był jeszcze większą gafą niż pozostawienie włączonej komórki. Niesmak pozostał.
Kolejnym tekstem, który mnie żywo zainteresował, była powieść Kate Atkinson czytana przez Ewę Dałkowską na dziedzińcu Zakładu Narodowego im.Ossolińskich. 'Jej wszystkie życia' zbierają świetne recenzje, a fragment, który miałam okazję usłyszeć, przekonał mnie, że Atkinson pisze sprawnie i z humorem, więc dopisuję tę pozycję do listy lektur do przeczytania. I co ważne, tu również świetnie została dopasowana sceneria, w której odbywało się czytanie. Monumentalny budynek, u którego stóp się zgromadziliśmy, był namiastką Alp, które stanowiły tło dla rozgrywającej się w prezentowanym urywku książki akcji.
Każde czytanie było na swój sposób ciekawe, a to za sprawą miejsca, w którym się odbywało, a to z powodu zaproszonego lektora. Jedną z gwiazd był w tym roku Andrzej Chyra, którego stanowisko umiejscowiono na dziedzińcu dawnego Więzienia Miejskiego. Czytał 'Agrigento' Kostasa Hatziantoniou, ale lektura chyba nie przypadła mu do gustu, bo czytał bez przekonania, co sprawiło, że książka wydała mi się nudna i nadęta. W podobny sposób potraktowany został przez Redbada Klijnstra 'Dyskretny bohater' Llosy. Aktor opamiętał się co prawda po kilku minutach czytania w szalonym tempie, ale jego interpretacja była w moim odczuciu mocno przerysowana, przez co niewiarygodna. Zupełnie inne podejście zaprezentował Rafał Kwietniewski, który w Przejściu Garncarskim do 'Ciszy w Pradze' Jaroslava Rudisza przygotował podkład muzyczny i odegrał scenkę ze sklepowym wózkiem.
Największą atrakcją był jednak dla mnie występ profesora Miodka. W udziale przypadł mu ogród Pałacu Królewskiego, gdzie czytał fragment powieści '1913' Floriana Illiesa. Tu już wszystko było doskonałe. Porywająca lektura, genialna i dowcipna interpretacja profesora, magiczne miejsce. Nawet wiatr, który początkowo sprawiał, że publiczność kuliła się z zimna, ucichł. Miodek czytał niespiesznie, cudownie modelując głos i wtrącając uwagi, które wywoływały salwy śmiechu. Komu innemu przyszłoby do głowy, by uświadomić słuchaczom, że trzeci koniungtiwus to tryb warunkowy. To było przedostatnie czytanie na naszej mapie, humory dopisywały i nawet w przypływie szaleństwa wzięłyśmy od profesora autografy, hahaha. Chyba powieszę go sobie na lodówce, zaraz obok biletu z koncertu Linkin Park.
Ostatnie spotkanie z lekturą miało miejsce w Kinie Nowe Horyzonty. Po jego zakończeniu nie mogło się więc obyć bez kolacji w tamtejszym bistro. A tam czekała kolejna miła niespodzianka. Menu uległo nieznacznej transformacji i okazało się, moje ulubione quesadille z szynką parmeńską podawane są obecnie z dipem miodowo-bazyliowym, zaś balsamico dodawane jest wprost do tortilli. W efekcie danie jest jeszcze smaczniejsze. I szanse na to, że w najbliższym czasie zapoznam się z innymi propozycjami z menu spadły do zera;)
Najciekawsza scenografia trafiła się Jackowi Poniedziałkowi, który w dawnym budynku Instytutu Farmacji Akademii Medycznej czytał 'Moją Walkę' Karla Ove Knausgarda. Jednocześnie był to jeden z najbardziej zajmujących tekstów. Laboratoria chemiczne, w których studenci eksperymentują z tajemniczymi substancjami, widziałam do tej pory tylko na filmach. To raz. A dwa, że rozważania o śmierci w pomieszczeniu o atmosferze rodem z prosektorium aż wywoływały dreszcze. Fantastycznie pomyślane. Ale pan Poniedziałek dał plamę, kiedy obraził się na całą salę, bo komuś niespodzianie zabrzęczał telefon. Sytuacja niezręczna, wiadomo, tyle że foch, jakiego aktor strzelił, był jeszcze większą gafą niż pozostawienie włączonej komórki. Niesmak pozostał.
Kolejnym tekstem, który mnie żywo zainteresował, była powieść Kate Atkinson czytana przez Ewę Dałkowską na dziedzińcu Zakładu Narodowego im.Ossolińskich. 'Jej wszystkie życia' zbierają świetne recenzje, a fragment, który miałam okazję usłyszeć, przekonał mnie, że Atkinson pisze sprawnie i z humorem, więc dopisuję tę pozycję do listy lektur do przeczytania. I co ważne, tu również świetnie została dopasowana sceneria, w której odbywało się czytanie. Monumentalny budynek, u którego stóp się zgromadziliśmy, był namiastką Alp, które stanowiły tło dla rozgrywającej się w prezentowanym urywku książki akcji.
Każde czytanie było na swój sposób ciekawe, a to za sprawą miejsca, w którym się odbywało, a to z powodu zaproszonego lektora. Jedną z gwiazd był w tym roku Andrzej Chyra, którego stanowisko umiejscowiono na dziedzińcu dawnego Więzienia Miejskiego. Czytał 'Agrigento' Kostasa Hatziantoniou, ale lektura chyba nie przypadła mu do gustu, bo czytał bez przekonania, co sprawiło, że książka wydała mi się nudna i nadęta. W podobny sposób potraktowany został przez Redbada Klijnstra 'Dyskretny bohater' Llosy. Aktor opamiętał się co prawda po kilku minutach czytania w szalonym tempie, ale jego interpretacja była w moim odczuciu mocno przerysowana, przez co niewiarygodna. Zupełnie inne podejście zaprezentował Rafał Kwietniewski, który w Przejściu Garncarskim do 'Ciszy w Pradze' Jaroslava Rudisza przygotował podkład muzyczny i odegrał scenkę ze sklepowym wózkiem.
Największą atrakcją był jednak dla mnie występ profesora Miodka. W udziale przypadł mu ogród Pałacu Królewskiego, gdzie czytał fragment powieści '1913' Floriana Illiesa. Tu już wszystko było doskonałe. Porywająca lektura, genialna i dowcipna interpretacja profesora, magiczne miejsce. Nawet wiatr, który początkowo sprawiał, że publiczność kuliła się z zimna, ucichł. Miodek czytał niespiesznie, cudownie modelując głos i wtrącając uwagi, które wywoływały salwy śmiechu. Komu innemu przyszłoby do głowy, by uświadomić słuchaczom, że trzeci koniungtiwus to tryb warunkowy. To było przedostatnie czytanie na naszej mapie, humory dopisywały i nawet w przypływie szaleństwa wzięłyśmy od profesora autografy, hahaha. Chyba powieszę go sobie na lodówce, zaraz obok biletu z koncertu Linkin Park.
Ostatnie spotkanie z lekturą miało miejsce w Kinie Nowe Horyzonty. Po jego zakończeniu nie mogło się więc obyć bez kolacji w tamtejszym bistro. A tam czekała kolejna miła niespodzianka. Menu uległo nieznacznej transformacji i okazało się, moje ulubione quesadille z szynką parmeńską podawane są obecnie z dipem miodowo-bazyliowym, zaś balsamico dodawane jest wprost do tortilli. W efekcie danie jest jeszcze smaczniejsze. I szanse na to, że w najbliższym czasie zapoznam się z innymi propozycjami z menu spadły do zera;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)