Cudownie pozytywny film, ciut romantyczny, odrobinę zabawny, trochę wzruszający, ale bez nachalności, banalności, ckliwości i ostentacji właściwej amerykańskim produkcjom dedykowanym skorym do pochlipywania kobietom w każdym wieku. Mamy tu dwójkę bohaterów, który poza miłością do muzyki łączy tylko to, że znajdują się na życiowym zakręcie. Ona: zdradzona przez ukochanego. On: nieudacznik, który traci pracę i nadzieję, na to, że kiedykolwiek będzie coś jeszcze znaczył dla dorastającej córki i byłej żony. Z ich przypadkowego spotkania może wyniknąć wszystko albo nic. A że nie mają nic do stracenia, rzucają się na głęboką wodę i ta odrobina szaleństwa pozwala im na nowo nabrać wiatru w żagle. Chwilami aż mi się łezka w oku kręciła. A kiedy Adam Levine śpiewał na scenie 'Lost stars', miałam ochotę bić brawo. W porę się jednak opamiętałam i nie narobiłam sobie obciachu w kinie:) Podsumowując: gorąco polecam:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz