Rita z nieznanego mi powodu uznała, że za długo sypiam i postanowiła pomóc mi w walce z tym złem, jakim jest wylegiwanie się w łóżku po piątej rano. Ledwie więc zamkną się za Maćkiem drzwi, przybiega do mnie w podskokach (no dobra, nie widziałam tego, ale to do niej podobne) i zaczyna mnie tarmosić, lizać, łaskotać, ugniatać etc. Początkowo nieświadoma wczesnej pory dawałam się na to nabierać i od razu maszerowałam do kuchni. Ale okazało się, że nie o pełną miskę tu chodzi. Potem więc na odczepnego ją głaskałam, jednak i to rozwiązanie okazało się nie najlepsze, bo, jak już wspominałam, jedną ręką się nie liczy, a po pieszczochaniu kot faktycznie nabiera apetytu (nie można przecież odmówić dziecku śniadania!). Tyle że po jedzonku warto znowu jeszcze trochę się pobawić, więc mi schodziło pół godziny i ledwie się z powrotem w łóżku umościłam, to już dzwonił budzik.
Potem stosowałam szczwaną taktyką polegającą na udawaniu, że śpię. Co więcej, jeśli naprawdę spałam, to i tak tylko na pół gwizdka, żeby zachować czujność, co jest, jak wiadomo, kluczowe w pozostawaniu w bezruchu. Okazało się bowiem, że każde (świadome czy nie) poruszenie ręką, nogą, czym tam chcecie, to dla Rity sygnał do działania. Póki leżałam jak kłoda, mogłam ją spod przymkniętych powiek podglądać, kiedy siedziała nade mną i patrzyła, czy się nie ruszę. Ale ją przechytrzyłam, co? Doszło jednak do tego, że już i bez jej pomocy udawało mi się ocknąć przed wschodem słońca.
Aktualnie testuję kolejne rozwiązanie. Nastawiam budzik kwadrans wcześniej. I kiedy dzwoni, włączam drzemkę. Mamy z Ritą czas na poranne czułości. Ale przed dzwonkiem bez wyrzutów sumienia zakrywam kołdrą głowę i udaję, że mnie nie ma:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz