Na początek przeszliśmy się po stanowiskach średniowiecznych rzemieślników, obejrzeliśmy stragany z bronią, odzieżą, biżuterią. Obowiązkowe było nabycie nowego miecza dla Babu i wałka z welonem (na głowę) dla Malwiny. Potem była wizyta u wróżki (szokująca, bo pani chyba faktycznie zna się na rzeczy i z kart potrafi wyczytać to i owo, podczas gdy ja nastawiłam się na niewinną zabawę, a nie grzebanie w duszy), udział w średniowiecznych zabawach piłkami, teatrzyk kukiełkowy, który rozbawił mnie do łez.
Co jeszcze: fantastyczny pokaz alchemiczny. Pan z werwą i humorem wyczarował na naszych oczach węża faraona, złotą monetę i ciepły śnieg oraz pokazał kilka innych dziwów, które dzieci długo jeszcze omawiały w drodze powrotnej do domu.
Dalej: rundka po straganach z pysznościami i różnościami (nie potrafiłam odmówić sobie soku z Maciejowego Sadu oraz kota przytulanki, a dzieciom obwarzanków na sznurku, za to punkt obowiązkowy na przyszły rok to smakowe miody i wyborne trunki wysokoprocentowe - stoiska były bardziej oblegane niż trampoliny dla maluchów wystawione nieopodal).
Następnie podziwialiśmy jak ciocia Kasia metodą sitodruku własnoręcznie szykuje sobie jarmarkową pamiątkę. A ledwie to się skończyło, już byliśmy na turnieju, którego ostatnia część była szczególnie widowiskowa, jako że rycerze tłukli się na serio, bez uzgodnionego wcześniej scenariusza. Do szczęścia dzieciom brakowało już tylko trampoliny, więc nie dałam się długo prosić i tym radosnym akcentem zakończyliśmy naszą wycieczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz