środa, 29 października 2014

Historia pewnego statku

Seria 'Czytam sobie' nadal razem z nami. Obiecałam Babusiowi, że jak sam za jednym zamachem przeczyta książkę o Titanicu, zafunduję mu głośną lekturę w moim wykonaniu kolejnej pozycji z serii. Trochę nam to zajęło, bo co obrazek, to dylemat do roztrząsania przez kilka minut. Dlaczego kapitan ma taką wypasioną kajutę, a majtkowie muszą się cisnąć w klitce we dwóch? Jak to możliwe, że nie przygotowano wystarczającej ilości szalup ratunkowych? Skąd pomysł, że tak ogromny statek będzie na tyle zwrotny, żeby wyminąć górę lodową? I tak dalej. A pod koniec załamanie, bo tatuś Ewy, bohaterki opowieści, pewnie zginął. Łkając dobrnął jednak Sebuś do końca i zapowiedział, że więcej tej smutnej książki czytać nie będzie.

wtorek, 28 października 2014

Columbo


Piątkowy wieczór. Siły po całym męczącym tygodniu pracy wystarcza mi akurat na tyle, by dowlec się do kanapy, opatulić kocem i sięgnąć po pilota od telewizora. To i tak nieźle, biorąc pod uwagę, że Maciek chwilę po moim wejściu do domu bezceremonialnie położył się spać. Babu z tabletem sadowi się koło mnie. Ritka przynosi myszkę i bawi się nią na dywanie. Włączam Columbo. Specjalnie nagrałam kilka odcinków na takie okazje. Po kwadransie Sebi wyłącza grę i zaczyna oglądać ze mną. Jaki ten detektyw zabawny, ciągle coś udaje, a inni dają się na to nabrać, mówi mój syn, a ja nie mogę uwierzyć, że już dorósł do tego, by oglądać ze mną przygody jednego z moich ulubionych detektywów.

poniedziałek, 27 października 2014

Gone Girl

Wyborny film! Wciągający i nieprzewidywalny. Świetnie zagrany. Jeden z tych, które ma się ochotę omawiać na bieżąco w trakcie oglądania. Tak zresztą było, bo sala kinowa wypełniona po ostatnie krzesło, tłumy młodzieży i wiele żywiołowych reakcji. Historia wydaje się prosta, wielka miłość, potem przeprowadzka z centrum wielkiego świata na nudnawe peryferia, brak kasy i banał rozczarowania drugą osobą, kiedy scenografia już nie taka magiczna. Ale kiedy ma się do czynienia z tak nietuzinkowymi postaciami, jak Nick i Amy, o nudzie nie ma mowy. Święci nie są, a pomysłów, sprytu i brawury im nie brakuje. W dniu rocznicy żona znika, a mąż z każdym słowem staje się coraz bardziej podejrzany, chociaż twierdzi, że o niczym nie wie. Kolejne kłamstwa wychodzą na jaw. Policja (genialne dialogi!) chce jak najszybciej zamknąć sprawę. Media szaleją. Nic więcej nie powiem, ale gwarantuję, że nie będzie to stracony czas. I nieśmiało liczę na ciąg dalszy historii, bo tyle wątków pozostało niewyjaśnionych, tyle punktów zahaczenia i otwartych furtek jego twórcy zostawili, że szkoda byłoby z tego nie skorzystać.

niedziela, 26 października 2014

Dowód miłości


Babu spędza weekend u babci. 
Żebyśmy nie tęsknili zostawił nam dowody miłości.



sobota, 25 października 2014

środa, 22 października 2014

Pan od seksu

Autobiografia napisana bez zadęcia i bufonady, bez prania brudów, wyciągania trupów z szafy, oczerniania wrogów i wywoływania skandalu. Opowieść człowieka o jego pasji i drodze do osiągnięcia zawodowego sukcesu i spełnienia. Lew-Starowicz to utalentowany gawędziarz, szczęśliwie bez grafomańskiego zacięcia, dbający o utrzymanie uwagi czytelnika i hojnie wplatający zabawne anegdoty w tok narracji, podąża się więc za jego wyznaniami z przyjemnością. A przy okazji można poznać poglądy specjalisty na najgorętsze obecnie tematy.





wtorek, 21 października 2014

Mommy

Poryczałam się na tym filmie jak głupia. Tyle dobrego, że udało mi się z płaczem powstrzymać aż do napisów końcowych, dzięki czemu nie straciłam ani sekundy. Nie mogę uwierzyć, że Dolan mając tylko dwadzieścia pięć lat potrafił nakręcić tak wstrząsający, kipiący emocjami obraz. Fantastyczny jest tu każdy detal. Starannie dobrana muzyka, która od pierwszej do ostatniej sceny rozbrzmiewa głośno i dobitnie. Ujęcia i sposób kadrowania sprawiający, że uczucia gęstnieją, a swego rodzaju zniewolenie bohaterów staje się niemalże namacalne. Tylko dwa razy mamy okazję zobaczyć ich w szerszej perspektywie, ale związane jest to ściśle ze stanem ich duszy. Chwyt genialny w swej prostocie i o niezwykłej sile rażenia.
Największe wrażenie wywołuje jednak aktorskie trio. Główni bohaterowie to matka, syn i ich sąsiadka. Żadne z nich nie radzi sobie z otaczającym ich światem, nie umie o siebie samodzielnie zadbać , nie potrafi nazywać swoich uczuć czy pragnień. Kyla ma przewagę nad spokrewnioną parą - ona jako jedyna z tego towarzystwa wie przynajmniej, jak zadbać o innych. Ale na dobrą sprawę nic o niej nie wiemy. Od pierwszej do ostatniej minuty filmu jej przeszłość czy punkt widzenia owiane są tajemnicą. A mimo to obdarzamy ją sympatią i zaufaniem, bo krótkie chwile szczęścia, jakie staną się udziałem Steve'a i Die, są przede wszystkim jej zasługą.
Relacja tej dwójki z kolei to zderzenie dwóch niszczycielskich żywiołów. Oboje mają jak najlepsze chęci. I jeszcze więcej autodestrukcyjnych zapędów. Ewidentnie potrzebują opiekuńczego ramienia, ale nie byli, nie są i nie będą wsparciem dla siebie nawzajem, bo ich ścieżki krzyżują się na krótką chwilę tylko po to, by zaraz siła wybuchu znowu odrzuciła ich daleko od siebie. Trzymamy za nich kciuki, choć wiemy, że ta historia nie może mieć happy endu.

Na tym koniec, bo znowu ściska mnie w gardle. A do Dolana z pewnością niedługo wrócę.




czwartek, 16 października 2014

Sny odzieżowe

Z serii nawiedzających mnie ostatnimi czasy snów konfekcyjnych zapamiętałam dwa. Pierwszy rozgrywał się w nieokreślonej bliżej scenerii. Byłam z Maćkiem. Ktoś powierzył naszej opiece kilkumiesięczne bardzo okrąglutkie dziecko. Oboje byliśmy zaskoczeni, że istnieją maluchy takich gabarytów. Ale kiedy przyszła pora na zmianę pieluszki i zaczęliśmy bobasa rozbierać okazało się, że on tylko buzię na papuśną, a reszta to mistyfikacja, bo dziecko ma na sobie kilkanaście warstw sweterków, pajacyków, kaftaników.

Drugi sen rozgrywał się w kinie. Znowu z Maćkiem. Siedzimy na sali obok siebie i w skupieniu oglądamy film. Mam na sobie zapięty pod szyję płaszczyk. Seans się kończy i idziemy do szatni odebrać kurtki. Pani prosi mnie o numerek, ja lekko zdziwiona jej prośbą zaczynam go szukać po wszystkich kieszeniach, ale bez skutku. Maciek obojętnie, czyli niezwykle jak na niego, stoi obok. I wtedy dociera do mnie, że odzienia z szatni nie odbiorę, bo go tam nie ma - nie mogłam go zostawić mając je cały czas na sobie. I jakoś tak przy okazji przypominam sobie, czemuż to z płaszczykiem nie chciałam się rozstawać. No przecież nic nie mam pod spodem:)


środa, 15 października 2014

Solferino



Pyszna zupa, która smakowała całej naszej trójce. Najciekawsze w niej jest to, że każdemu pachniała inaczej. Maciek doszukiwał się podobieństwa z pomidorową. A ja rękę dałabym sobie uciąć, że to wariacja na temat barszczu. Tylko gdzie te buraki:)



wtorek, 14 października 2014

Imagine

Oczarował mnie ten film. Generalnie lubię, kiedy jest pozytywnie i niebanalnie. Ale tu była jeszcze ta szczypta niepewności, która gwarantowała, że do samego końca nie jest się pewnym, czy bohater, którego z miejsca obdarzyliśmy sympatią i zaufaniem, nie okaże się jednak hochsztaplerem lub psychopatą. Czuję się podniesiona na duchu i gotowa na wsłuchiwanie się w świat, a nie uciekanie przed nim. Bo tyle piękna mogłoby mnie ominąć:)






niedziela, 12 października 2014

Ziemniaki z cieciorką i szpinakiem


Przeprosiłam się znowu z przepisami z 'Palce lizać'. Może i trafia im się bubel od czasu do czasu (placuszków z cukinii to im chyba do końca życia nie wybaczę, zwłaszcza, że nie dalej jak tydzień temu znowu o nich było, i tym razem, o dziwo, ktoś sobie przypomniał o odciśnięciu wody!), ale i tak sporo się dzięki nim nauczyłam.
Sałatkę z cieciorką robiłam już dwa razy, bowiem ku wielkiemu mojemu zaskoczeniu największym jej fanem okazał się Maciek. On mnie ostatnio ciągle zaskakuje swoimi gustami kulinarnymi. Entuzjazm na widok zieleniny w jego wydaniu przestaje już budzić moje podejrzenia o kpinę. No, może nadal jestem lekko zaniepokojona, kiedy wychwala danie ewidentnie bezmięsne. Ale fakt, że bierze dokładki lub łapczywie rzuca się na resztki, mówi sam za siebie:)
Uwagi do przepisu powyżej mam dwie. Zdecydowanie warto dodać więcej suszonych pomidorów. I nie konsumować od razu po przygotowaniu, bo po kilku godzinach smakuje o niebo lepiej. Przetestowałam na sobie:)



sobota, 11 października 2014

piątek, 10 października 2014

Polarek

Polarka dostałam od chrzestnej w prezencie ślubnym z komentarzem, że mały miś może mi się przydać, gdyby akurat duży, dopiero co mi zaślubiony, Miś znajdował się poza zasięgiem moich uścisków.
Nadałam mu imię, ale zdążyłam już zapomnieć, jakie, bo Babu od kiedy umiał się wysłowić nazywał go Polarkiem. Nie dlatego, że jest ciepły i mięciutki, ale z powodu przynależności gatunkowej. Wszak to niedźwiadek polarny.
Przez długi czas był to jedyny pluszak w domu. Siedział samotny, zwykle na łóżku, ale czasem i w szafie, aż do czasu pojawienia się na świecie Babusia. Kiedy maluch zaczął raczkować po całym domu, misio zyskał najpierw towarzystwo innych przytulanek, a potem zaszczytną rolę ulubionego przyjaciela do zasypiania.
Zabieraliśmy już go do sklepu i na wakacje. Zaliczył odwiedziny u babci oraz kilka cykli w pralce. Marynarskie wdzianko odziedziczył po Babu. Jego stała miejscówka to łóżko w dziecinnym pokoju, co wieczór jest wszak duszony w uściskach, kiedy tylko rodzice ucałują już swego synusia na dobranoc.
A kiedy Babu wyrośnie już z przytulanki, Polarek wróci do mnie. I obiecuję nie chować go do szafy:)


Gdzie towarzystwo, tam i Ritka:)



czwartek, 9 października 2014

Górskie opowieści: gotowi na deszcz

Było tak: zbliżał się termin wyjazdu w góry, kiedy pogoda popsuła się dokumentnie. Sprawdzanie prognozy i telefoniczne nękanie właścicielki schroniska utwierdzało nas tylko w przekonaniu, że musimy być gotowi na wszystko.

W wigilię wyjazdu, kiedy wyczekiwana poprawa aury okazała się próżnym życzeniem, udaliśmy się na zakupy celem nabycia dodatkowej odzieży ochronnej. Zeus nad nami czuwał, bo od razu znaleźliśmy spodnie przeciwdeszczowe.

Następnego ranka Szklarska Poręba przywitała nas takim słońcem, że na pierwszym lepszym straganie wybierałam okulary przeciwsłoneczne. Wjechaliśmy wyciągiem na górę. Słońce po stronie czeskiej i przeganiane wiatrem chmury oraz mgły po polskiej.

Dopiero dobrze po południu spadło kilka kropli deszczu. Z miejsca skorzystaliśmy z pretekstu, żeby przetestować nowe spodnie. I tak żeśmy w nich paradowali, chociaż chmura przeszła bokiem. Ale jakieś pół godziny od Szrenicy raptownie lunęło. Jakaż była nasza radość! Niby zagęszczaliśmy ruchu do schroniska, ale cała uwaga była skupiona na nieprzemakalnej garderobie.

A kiedy doszliśmy już do swojego pokoju, musieliśmy suszyć plecak i nerkę wraz z całym schowanym w nich dobytkiem, bo podekscytowani portkami nie wzięliśmy po uwagę, że nie okrywają nas od czubka głowy po palce stóp i zapomnieliśmy ukryć nasze rzeczy po kurtkami.

Ale spodnie są super. A z dokupionymi do kompletu pelerynami jesteśmy po prostu niezatapialni:)



środa, 8 października 2014

The Three Musketeers

Niespodziewanie błahy dosyć film zapoczątkował w Babulowej głowie długotrwały proces myślowy. Recz tyczy się zdrady Rocheforta. Sebi próbował ugryźć temat na wiele sposobów, wypytywał, co dokładnie Cyklop, jak tego eks-muszkietera za przykładem kardynała nazywamy, zrobił, dlaczego ubiera się on czarno,  czy nie mógłby wrócić do grona dawnych towarzyszy, cz aby na pewno interesy jego i Richelieu się pokrywają, a nade wszystko - dlaczego zabił innego muszkietera. Wałkowaliśmy każdy aspekt po wielokroć, a nadal nie mam pewności, że Babu zrozumiał, czym jest zdrada. Niewinność siedmiolatka. Oby trwała jak najdłużej.




 

wtorek, 7 października 2014

Lodówka po wakacjach



Ostatnie wyczekiwane pocztówki doszły. 
Jeszcze raz wszystkim za nie serdecznie dziękuję!



poniedziałek, 6 października 2014

niedziela, 5 października 2014

Szokujące fakty z życia reportera

Już sam tytuł tej pozycji jest dla mnie mało zachęcający. Ale polecił ją Orliński na łamach Wyborczej, nie pamiętam przy jakiej okazji, jednak tak skutecznie to zrobił, że nabyłam ją od razu. Początkowo czytanie tej książki szło mi jak po grudzie. Styl autora, tłumaczenie, a może jedno i drugie nie trafiały mi do przekonania, a nawet drażniły. Ale po kilkudziesięciu stronach to wszystko przestało się liczyć. Wyszło na jaw, jaką jestem ignorantką i jak wielu aspektów otaczającego mnie świata nie rozumiem. Częściowo przez manipulację mediów, ale przecież w głębi duszy wiem, że głównie dlatego, że podawane mi informacje przyjmuję bezkrytycznie, nie weryfikując faktów. Pocieszeniem nie jest, że cały świat podlega temu samemu otępiającemu procesowi, ale to, że teraz chociaż rozumiem, z jakimi mechanizmami na co dzień mamy do czynienia. Oraz fakt, że choć stoję na z miejsca przegranej pozycji, to wiem, że w gruncie rzeczy nic nie wiem.
Luyendijk jako korespondent trafił do Egiptu. Tam dokonał pierwszego ze swoich największych życiowych odkryć: jak faktycznie działają agencje prasowe, jak powstają relacje z miejsc zdarzeń, jakie możliwości mają najbardziej nawet uczciwi reporterzy i dziennikarze, a także, czego oczekują od nich pracodawcy oraz zachodni czytelnicy czy widzowie serwisów informacyjnych.
A potem, przy niewielkiej zmianie perspektywy patrzenia na świat, seria 'szokujących faktów' potoczyła się lawinowo. Z jego relacji dowiemy się więcej o dyktaturach na Bliskim Wschodzie niż przez lata oglądania telewizji czy śledzenia prasy. Zrozumiemy, czy jest wojna medialna. Przelejemy cześć sympatii z Izraela na Palestynę. Co więcej, zaczniemy Palestynie kibicować. Odechce nam się włączać wiadomości. A przede wszystkim zadamy sobie pytanie, czy śledzenie newsów ma jakikolwiek sens i czy nie lepiej sięgnąć po książkę reportażową.
Bo może lepiej rozumieć choć wycinek świata niż ulegać złudzeniu bycia na bieżąco ze wszystkim.
Lektura wywołała u mnie ogromne emocje. Polecam ją ze wszystkich sił.



sobota, 4 października 2014

W lesie bez nazwy


Zbijany

Zeszłoroczna gwałtowna reakcja Babu na propozycję zapisania się na zajęcia z piłki nożnej utwierdziła nas w przekonaniu, że nasz syn stosunek do sportów wymagających udziału więcej niż dwóch zawodników odziedziczył po mamusi. Jak słusznie zauważył, w moim odczuciu, oczywiście, bieganie całą zgrają za jedną piłką jest nużące i poniekąd bezcelowe.
Trenował więc w spokoju pływanie i szachy.
Aż tu nagle Babu wraca ze szkoły i podekscytowany mówi, że jego klasa przeszła do finału w grze w dwa ognie. I że on nie tylko chętnie gra, ale ma nawet swoją taktykę.
Oszołomieni prosimy o więcej szczegółów. Okazuje się, że Babu co prawda nie umie za dobrze łapać, ale odkrył w sobie talent do zwinnego poruszania się po pierwszej linii strzału zachęcającego przeciwników do celowania właśnie w niego, a następnie do skutecznego robienia uników. Dodatkowo, jak to ujął, wydaje innym rozkazy co do strategii gry, jednakże w skuteczność na tym polu trudno uwierzyć, jeśli się kiedykolwiek widziało gromadę siedmiolatków w akcji.

Może przyda mu się to na zajęcia teatralne, na które ku naszemu zaskoczeniu z własnej inicjatywy się zapisał;)

środa, 1 października 2014

Przesieka



Duma i uprzedzenie

Jak co roku, tuż przed rozpoczęciem sezonu grzewczego, kiedy mikroklimat w mieszkaniu zmienia się na wyjątkowo dla mnie oraz schnącego prania niekorzystny, mój organizm odmawia współpracy,  trzęsę się z zimna i słabnę od nadmiaru wilgoci w powietrzu, ziewam, kulę się w sobie, powieki mi opadają, zapadam w sen na stojąco, ciągnie mnie do ciepłego łóżka, ledwie się z niego wygrzebię. W takim lunatycznym wydaniu sama sobie wydaję się niepoczytalna, ale z wrodzonej uprzejmości wyrozumiale nie kwestionuję skwapliwie acz pochopnie podejmowanych decyzji, takich jak sięgnięcie po 'Dumę i uprzedzenie'. Skromną tę książczynę wałkowałam przez kilka wieczorów, które kończyły się nader szybko, bo już po jednej stronie leniwej lektury. Poranne czytanie w środkach komunikacji miejskiej w ogóle nie wchodziło w grę, gdyż z niedospania oczy miałam jak szparki, a wzrok zamglony. Aura się jednak zmieniła, jakiś wyż zawitał we Wrocławiu, obudziłam się nareszcie rześka i dziarska i zabrałam do Jane Austen na poważnie. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Dziś rano tak mnie wciągnęły dysputy Darcy'ego i Lizzy, że przegapiłam swój przesiadkowy przystanek na Jana Pawła. Co prawda kwadrans później uciekła mi winda, bo dałam się porwać lekturze horoskopu z Metra, ale faktem niezbitym jest, że 'Duma i uprzedzenie' okazała się fantastyczną niespodzianką. Nigdy bym nie pomyślała, że czytając ją tak się będę świetnie bawić.