Było tak: zbliżał się termin wyjazdu w góry, kiedy pogoda popsuła się dokumentnie. Sprawdzanie prognozy i telefoniczne nękanie właścicielki schroniska utwierdzało nas tylko w przekonaniu, że musimy być gotowi na wszystko.
W wigilię wyjazdu, kiedy wyczekiwana poprawa aury okazała się próżnym życzeniem, udaliśmy się na zakupy celem nabycia dodatkowej odzieży ochronnej. Zeus nad nami czuwał, bo od razu znaleźliśmy spodnie przeciwdeszczowe.
Następnego ranka Szklarska Poręba przywitała nas takim słońcem, że na pierwszym lepszym straganie wybierałam okulary przeciwsłoneczne. Wjechaliśmy wyciągiem na górę. Słońce po stronie czeskiej i przeganiane wiatrem chmury oraz mgły po polskiej.
Dopiero dobrze po południu spadło kilka kropli deszczu. Z miejsca skorzystaliśmy z pretekstu, żeby przetestować nowe spodnie. I tak żeśmy w nich paradowali, chociaż chmura przeszła bokiem. Ale jakieś pół godziny od Szrenicy raptownie lunęło. Jakaż była nasza radość! Niby zagęszczaliśmy ruchu do schroniska, ale cała uwaga była skupiona na nieprzemakalnej garderobie.
A kiedy doszliśmy już do swojego pokoju, musieliśmy suszyć plecak i nerkę wraz z całym schowanym w nich dobytkiem, bo podekscytowani portkami nie wzięliśmy po uwagę, że nie okrywają nas od czubka głowy po palce stóp i zapomnieliśmy ukryć nasze rzeczy po kurtkami.
Ale spodnie są super. A z dokupionymi do kompletu pelerynami jesteśmy po prostu niezatapialni:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz