wtorek, 21 października 2014

Mommy

Poryczałam się na tym filmie jak głupia. Tyle dobrego, że udało mi się z płaczem powstrzymać aż do napisów końcowych, dzięki czemu nie straciłam ani sekundy. Nie mogę uwierzyć, że Dolan mając tylko dwadzieścia pięć lat potrafił nakręcić tak wstrząsający, kipiący emocjami obraz. Fantastyczny jest tu każdy detal. Starannie dobrana muzyka, która od pierwszej do ostatniej sceny rozbrzmiewa głośno i dobitnie. Ujęcia i sposób kadrowania sprawiający, że uczucia gęstnieją, a swego rodzaju zniewolenie bohaterów staje się niemalże namacalne. Tylko dwa razy mamy okazję zobaczyć ich w szerszej perspektywie, ale związane jest to ściśle ze stanem ich duszy. Chwyt genialny w swej prostocie i o niezwykłej sile rażenia.
Największe wrażenie wywołuje jednak aktorskie trio. Główni bohaterowie to matka, syn i ich sąsiadka. Żadne z nich nie radzi sobie z otaczającym ich światem, nie umie o siebie samodzielnie zadbać , nie potrafi nazywać swoich uczuć czy pragnień. Kyla ma przewagę nad spokrewnioną parą - ona jako jedyna z tego towarzystwa wie przynajmniej, jak zadbać o innych. Ale na dobrą sprawę nic o niej nie wiemy. Od pierwszej do ostatniej minuty filmu jej przeszłość czy punkt widzenia owiane są tajemnicą. A mimo to obdarzamy ją sympatią i zaufaniem, bo krótkie chwile szczęścia, jakie staną się udziałem Steve'a i Die, są przede wszystkim jej zasługą.
Relacja tej dwójki z kolei to zderzenie dwóch niszczycielskich żywiołów. Oboje mają jak najlepsze chęci. I jeszcze więcej autodestrukcyjnych zapędów. Ewidentnie potrzebują opiekuńczego ramienia, ale nie byli, nie są i nie będą wsparciem dla siebie nawzajem, bo ich ścieżki krzyżują się na krótką chwilę tylko po to, by zaraz siła wybuchu znowu odrzuciła ich daleko od siebie. Trzymamy za nich kciuki, choć wiemy, że ta historia nie może mieć happy endu.

Na tym koniec, bo znowu ściska mnie w gardle. A do Dolana z pewnością niedługo wrócę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz