W obliczu chwilowego deficytu tulipanów i po kolejnych wręczonych mi przez Maćka mało wytrzymałych zimą gerberach zdecydowałam, że spróbuję go nakierować na faktycznie oczekiwane przeze mnie w tym sezonie kwiaty. Ale okazało się, że zasada głosząca, iż prawdziwy kierowca o drogę nie pyta, obowiązuje również w kwiaciarni i prawdziwy mężczyzna nie skala się pytaniem o frezje, skoro nie ma pewności jak też one wyglądają. Nieopatrznie wyjechałam więc z kolejną wskazówką: może warto poprosić o doradzenie w kwestii najdłużej stojących w wazonie kwiatów. I tym sposobem imieninowy bukiet okazał się wiązanką długaśnych na metr białych i czerwonych goździków. O mało się nie przewróciłam ze śmiechu. Darczyńca jednakowoż nie widział w tym nic komicznego i przez chwilę zawisła nade mną groźba kupowania kwiatów na własną rękę do końca życia.
A teraz najlepsze: goździki faktycznie są niezmordowane. Przeżyły już nabyte w międzyczasie tulipany i bez uszczerbku na urodzie nadal zdobią stół. A po frezje poszłam sama:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz