poniedziałek, 29 września 2014

piątek, 26 września 2014

The Fault in Our Stars

Film był reklamowany jako romans XXI wieku. I pewnie dlatego przegrał z innymi pozycjami w ubiegłym roku, bo obejrzałam go dopiero teraz w domowych pieleszach. Ale może i dobrze, że tak wyszło. Płakałam bowiem na nim jak bóbr. A nie jest to ckliwa opowiastka obliczona na tanie wzruszenia, ale wciągająca i przyzwoicie opowiedziana historia miłości dwojga młodych ludzi oraz obraz rodziny, która zmuszona do ułożenia sobie życia z rakiem, skupia się nie tylko na walce z chorobą, ale przede wszystkim na najpiękniejszym wykorzystaniu danego jej czasu. Poruszający i mądry film. Szczerze polecam.

Rogacz z Łąkowego Schroniska


środa, 24 września 2014

wtorek, 23 września 2014

Omar

'Omara' wypatrzyłam przypadkiem. I pewnie nie zwróciłabym na ten film uwagi, gdyby nie przeczytana niedawno książka o Izraelu i Palestynie. Napiszę o niej więcej przy innej okazji. Tymczasem pośród pierwszych wrażeń na gorąco po seansie dominuje przeświadczenie, że oto jeden z najpiękniejszych i najciekawszych filmów tego roku mógł mi przejść koło nosa. Tytułowy bohater tej palestyńskiej produkcji to młodziutki chłopak, którego życiową siłą napędową jest miłość do siostry przyjaciela, u boku którego walczy o wolność dla swego kraju. Znamienna jest tu scena, kiedy ogarnięty zwątpieniem, znajdujący się o krok od poddania się, pogodzenia z przeciwnościami losu, Omar z ogromnym trudem wdrapuje się na wysoki mur, który dotąd pokonywał z lekkością i zwinnością jaszczurki. Ale w miejscu ogarniętym wojną romanse rzadko kończą się happy endem. Z chwilą, kiedy Omar trafia do aresztu, rozpoczyna się walka, w której nie będzie wygranych. Gdyby ziarno zwątpienia nie znalazło drogi do serc zakochanej pary, może udałoby im się przetrwać i wyjść zwycięsko ze zderzenia z ogromem ludzkiej zawiści i podłości. Ale że oboje byli dumni, naiwni i honorowi, mierzyli innych podług swojej miary. I tym samym zredukowali swoje szanse do zera. Bo rywale i zdrajcy wyznają tylko jedną zasadę: na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone. Zachwycający, ale bardzo smutny film.

poniedziałek, 22 września 2014

Młyn Łukasza, Szklarska Poręba

Warto tu zajrzeć, choćby po to, żeby uśmiechnąć się przy przeglądaniu napisanego z humorem menu, nacieszyć oczy kwiatami i napić się świetnego grzańca. A komu aż tak bardzo się nie spieszy, polecam degustację placka po węgiersku. Najlepiej w ogrodzie, tuż nad szemrzącym potokiem.




niedziela, 21 września 2014

Before I Go to Sleep

Na ten film polecam wybrać się w towarzystwie, bo gwarantuję, że chęć podzielenie się pojawiającymi się wraz z rozwojem akcji domysłami będzie nieprzezwyciężona. Zaczyna się tak: atrakcyjna kobieta budzi się u boku faceta, na widok którego niedowierzanie pomieszane z przerażeniem dosyć gwałtownie maluje się na jej twarzy. W pośpiechu zbiera ubranie i pędzi do łazienki, a tam w ziemię wbija ją ściana oblepiona dziesiątkami zdjęć. Już po kilku minutach wiemy, że cierpi ona na problemy z pamięcią, każdy kolejny poranek to cofnięcie taśmy do punktu zero, a jedyne trzy osoby, z którymi jest związana, budzą naszą, delikatnie mówiąc, nieufność. Kto nie jest tym, za kogo się podaje? Kto jest wrogiem, kto sprzymierzeńcem? Jakie tajemnice kryje przeszłość? I o co w tym wszystkich chodzi? Intryga jest tak porywająca, że nawet zakończenie wybaczam bez większych ceregieli!

Fargo

Jedenaście odcinków pierwszej serii 'Fargo' obejrzeliśmy niemalże na bezdechu. Jeśli o filmie braci Coenów powie się, że był rewelacyjny, to dla serialu zaczyna brakować miejsca na skali ocen. Wszystko, co w oryginale zachwycało, tu zostało ulepszone, podkręcone, doprowadzone do perfekcji. Psychopatyczny morderca (Billy Bob Thornton - już choćby tylko dla niego warto obejrzeć chociaż jeden odcinek); rysunek postaci zamieszkujących zaśnieżone odludzie; życiowy nieudacznik (w jego roli wyborny Martin Freeman), który jest pierwszym kamykiem powodującym lawinę; przesympatyczna policjantka detektywistycznym zacięciem bijąca na głowę swych kolegów po fachu (tak podobna - z wyglądu, oczu, uśmiechu, a nawet sposobu, w jaki znacząco milknie - do Sebiego wychowawczyni, że na zebraniu rodziców musiałam się powstrzymywać, by jej o tym nie opowiedzieć) itd. Lista jest długa. Jeśli kogoś zastanawia los zakopanej w śniegu walizki wyładowanej dolarami, serial jest pozycją obowiązkową. I od razu uprzejmie doradzam: w razie potrzeby odświeżenia 'Fargo',  film z Frances McDormand warto obejrzeć jako pierwszy, by najlepsze zostawić na koniec.

czwartek, 18 września 2014

środa, 17 września 2014

wtorek, 16 września 2014

piątek, 12 września 2014

Plus

Babu dostał w szkole pierwszego plusa. On i pozostała ósemka dzieci, które pamiętały o odrobieniu zadania domowego, hahaha! Ach, te perypetie pierwszoklasisty:)

czwartek, 11 września 2014

Krem dyniowo-cukinowy

Pobliski warzywniak przyciąga mnie w ostatnich tygodniach z magiczną siłą. Podobnie dzieje się wiosną, ale jesień poza oszałamiającą feerią barw oferuje również szaleństwo zapachowe. Skuszona wonią jabłek zatrzymuję się przy straganie i w amoku nabywam co popadnie. I dopiero w domu zadaję sobie pytanie, co z tymi kilogramami owoców i warzyw począć.

Taka na przykład cukinia. Uwielbiam ją. Ale niewiele potrafię z niej wyczarować (bom leniwa, powiedzmy sobie wprost). Próbowałam usmażyć placuszki. Ze średnim póki co rezultatem. Zjadliwe, nawet aromatyczne, ale dalekie od wymarzonego ideału. Albo dynia, kupowana co roku ze względu na swą urodę i absolutnie pozbawiona dla mnie smaku, toteż traktowana jako sezonowa dekoracja.

I jak to w życiu bywa, przełom nadchodzi niespodziewanie. Przepis zasłyszany w pracy w kuchni, spisany niedbale, bo bez odnotowanych proporcji, na karteluszku, który potem przypadkowo w odpowiednim momencie trafia w nasze ręce. I tak powstaje przebój jesieni. Zupa krem. Maciek z miejsca się nią zachwycił, więc skwapliwie ponowiłam próbę.

Na wyłożonej folią aluminiową blaszce układam pokrojone: cukinię, dynię, cebulę, pomidory lima oraz obrany czosnek. Ilość i proporcje dowolne. Ja wciskam tyle, ile mam lub ile się zmieści. Potem piekarnik. Wczoraj było to około 40 minut w 180 stopniach. Kiedy warzywa są naprawdę miękkie (albo zapach dochodzący z kuchni odbiera nam zmysły), obieramy pomidory ze skórki, przerzucamy wszystko do garnka i rozdrabniamy blenderem. Taki gęsty krem jest  świetny na krakersie lub bagietce, zwłaszcza, jeśli dorzucimy koperku. Można też dodać rosołu. Lub wywaru z kostki rosołowej dla mniej wybrednych. Spory kubek załatwia sprawę. Zupa gotowa.

Baza jest ciągle ta sama, zmieniamy tylko dodatki: grzanki i koperek, cheddar i słonecznik, bazylia i pestki dyni. I za każdym razem wydaje mi się, że właśnie to połączenie jest najlepsze, które akurat mam na talerzu.



P.S. Uprzedzam pytania o sól i pieprz - wczoraj dopiero zorientowałam się, że w ogóle ich nie dodaję. Ale co kto lubi, wiadomo:)

środa, 10 września 2014

Gościnnie: Daga & sons. O umieraniu za młodu

Daga do swoich chłopaków: - Na placu zabaw absolutnie nie możecie wychodzić za furtkę.
Synowie: - Dlaczego?
Daga: - Umarłabym ze strachu, gdyby się okazało, że was tam nie ma.
Starszy syn: - No, to by była tragedia... Chyba... Chociaż ludzie czasem umierają, prawda?
Młodszy syn: - No, tragedia to jest, mamo, jak ktoś młody umiera.

wtorek, 9 września 2014

Burzliwe dzieje pirata Rabarbara

Pirat Rabarbar to morski odpowiednik Rumcajsa, byłam więc pewna, że z miejsca podbije Babusiowe serce. I nie myliłam się. 'Burzliwe dzieje' nadają się nawet dla maluchów, bo historyjki są krótkie i nie budzące strachu u młodocianych odbiorców, a że w sumie części w wersji papierowej i audio jest trzy, 'Burzliwe dzieje' to pozycja, do której można będzie wracać miesiącami, a nawet latami.

poniedziałek, 8 września 2014

Ki

Faktycznie, nie polubiłam Ki. Już sama maniera uporczywego skracania każdego imienia do jednej sylaby drażniła mnie niemożebnie. Ale to tylko drobiazg w porównaniu z tym, co sprawia, że ludzie prędzej czy później od Ki uciekają. Powiedzieć o niej, że jest niedojrzała, to mało. Bo ona nie tylko nie wie, czego chce i co w jej życiu ma jakąkolwiek wartość, nie tylko obnosi się z tym, że ma w nosie wszystkich ludzi, na których pasożytuje, ale jeszcze złości się i nie przyjmuje do wiadomości, że trudne relacje z ludźmi to wina pecha czy ciążącego nad nią fatum. Roma Gąsiorowska w tej roli jest fenomenalna. Ogromne wrażenie zrobił też na mnie Adam Woronowicz, współlokator samotnej matki, który wbrew sobie zaangażował się w ogarnianie świata Ki. Był moment, kiedy autentycznie kibicowałam granemu przez niego Mikołajowi, aby chwilę później powtarzać w duchu, by uciekał czym prędzej, póki jeszcze rykoszetem nie oberwie mały Pio. Jeśli ktoś lubi kino odkrywające mało sympatyczne zakamarki ludzkiej duszy, wywołujące u widza uczucia zgoła inne niż radość czy samozadowolenie, 'Ki' będzie świetnym wyborem.

The Other Woman

Dowcip sytuacyjny na poziomie siedmiolatka - sprawdzone na Babu, który przyłączył się do oglądania gdzieś w połowie i chociaż nie rozumiał ani słowa, bo film nie miał dubbingu, zaśmiewał się do rozpuku. Ale powód, dla którego warto tę komedię zobaczyć, to Cameron Diaz. Babka po czterdziestce bez śladu operacji plastycznych. Fakt, ciało ma niesamowite i niewątpliwie nad nim pracuje. Ale te rozkoszne zmarszczki wokół oczu, kiedy się śmieje! Nawet jeśli coś sobie poprawiała, to w taki zręczny sposób, że trudno jej to udowodnić. Do tego genialnie ubrana i uczesana. Wielce inspirująca postać. Polecam przekonać się samemu:)

niedziela, 7 września 2014

Magic in the Moonlight

Najlepszy film Allena od czasów 'Vicky Cristiny Barcelony'. Półtorej godziny wybornej zabawy i zdrowego śmiechu. Emma Stone i Colin Firth to gwiazdorska para najwyższej klasy. Są tu bezbłędni, czarujący, urzekający. Dwie sceny: kiedy ona próbuje dać mu do zrozumienia, że jest nim zainteresowana, oraz tak pożądane oświadczyny, powaliły mnie na kolana. Prawie płakałam ze śmiechu. Mam ochotę nauczyć się tych dialogów na pamięć i powtarzać w myślach w każdej wolnej chwili. Jeśli komuś potrzebny zastrzyk pozytywnej energii, wyjście do kina na 'Magię' gwarantuje stuprocentowo skuteczną terapię szokową:)

A Most Wanted Man

Całkiem przyjemna produkcja. Philip Seymour Hoffman jak zawsze wyborny w roli niechlujnego acz zawziętego fachowca, tym razem od szpiegowania. Rachel McAdams słodka i niewinna. Kreacja Robin Wright na miarę 'House of Cards'. Przynaję, że nie byłam w stanie dobrnąć do końca książki Le Carre'a - o ile pamiętam, głównie ze względu za dłużyzny i takie zagęszczenie wątków, że szybko straciłam rozeznanie, kto jest kim i co nim powoduje. Ale film ogląda się dobrze. Szczególnie dobre jest mocne zakończenie. Niby wiadomo, że ktoś nawali i zdradzi, ale i tak jesteśmy zaskoczeni. Tym, co jednak najsilniej przykuło moją uwagę, były szyty na miarę ubrania bankiera granego przez Willema Dafoe. O kroju jego płaszcza rozmyślałam najwięcej wracając z kina do domu:)

piątek, 5 września 2014

Przytulanki

Rita od czasu sterylizacji nie lubi głaskania po brzuchu. Z jednym wyjątkiem. Kiedy drzemie w sypialni na łóżku. Pozwala mi wtedy ułożyć się obok. Jedną ręką drapię ją wtedy pod brodą lub za uchem, a drugą gładzę puszysty rudy brzuszek. Nos wtulam w futerko na grzbiecie i wsłuchuję się w warkotliwe pomruki, znak rozpoznawczy rozanielonej koteczki.

W takich błogich chwilach puszczam w niepamięć jej wszystkie akcje z użyciem zębów i pazurków:)

czwartek, 4 września 2014

środa, 3 września 2014

The English Teacher

Film otrzymał słabiutką ocenę na Filmwebie - nie mam pojęcia, dlaczego. Mnie zauroczyła ta romantyczna komedia. Julianne Moore gra tytułową nauczycielkę, której nadarza się okazja zrealizowania wielkiego zawodowego marzenia i z pasją angażuje się w wystawienie sztuki swego byłego ucznia. W tym celu musi przełamać opór wielu osób, które jednak nie do końca są szczere z entuzjastką dobrej literatury, co prowadzi do spodziewanych komplikacji. Przez moment nawet uwierzyłam, że zakończenie nie okaże się zbyt słodkie, ale, co raczej mi się nie zdarza przy tego typu filmach, ku mej satysfakcji okazało się, że sympatyczna panna Linda, wychodzi z opresji obronną ręką i, oczywiście, w najzacieklejszym wrogu odnajduje swego księcia z bajki. Podane to jednak zostało lekko i zabawnie, więc może dlatego nie zgrzytałam zębami. A może to z sympatii dla Moore. W każdym razie film uznałam za satysfakcjonujący. I jeszcze taka uwaga od czapy - pani profesor nosi fantastyczne buty. Warto się im przyjrzeć;)

Matchstick Men

Ogromne rozczarowanie. Film w stylu 'Konesera' z Geoffreyem Rushem, czyli jak oszukać największego naciągacza. Aż trudno mi uwierzyć, że pisząc scenariusz tak wielką wagę przykłada się do wymyślenia wiarygodnego wielkiego przekrętu, a zupełnie pomija wiarygodność psychologiczną postaci. A może to ze mną coś nie tak i mam zbyt duże oczekiwania lub nie znam, nie rozumiem jakieś mechanizmu psychologicznego, który jest tu obrazowany? Ale jakim to niby cudem facet, który jest, delikatnie rzecz ujmując, zdrowo stuknięty, w trzy minuty po poznaniu dziewczyny podającej się za jego córkę, chowa swe neurozy do szafy i zachowuje się jak swoje własne przeciwieństwo? Pomijając fakt, że rozdrażniła mnie ta spontaniczna, niczym nieuzasadniona metamorfoza, film mi się dłużył i od połowy wyczekiwałam napisów końcowych.

Komputlowanie

Od powrotu z wakacji tempo mojego życia zasadniczo zwolniło. Niewątpliwie przyczynił się do tego fakt, że po tygodniu regularnego chodzenia do pracy osiadłam w domu. Najpierw Sebi był chory, teraz ja. Z powodu kaszlu nocami zamiast spać rozmyślam. Głównie o tym, co by tu i gdzie poprzestawiać.

Nieregularnie, ale często, miewam bowiem ataki porządkowania domowej przestrzeni. Obowiązkowo po każdej wyczerpującej chorobie czy powrocie ze szpitala. Chociaż nie, wtedy to bardziej obłąkańcze sprzątanie, z myciem okien, drzwi, szafek kuchennych. Ale już przy zmianie pór roku lub z okazji zakupu nowego wazonu, zegara, kwiatka doniczkowego - o, tu ryzyko wzrasta i nigdy nie wiadomo, czy przestawienie kilku szpargałów na półce nie pociągnie za sobą rewolucji w szafie z garnkami lub butami.

Tym razem marzy mi się przedsięwzięcie na wielką skalę. Marzy - bo ciągle coś staje na drodze realizacji genialnego planu. A to Maciek jest w łazience, a właśnie tam chciałam wymienić nadmiar używanych od wielkiego dzwonu kosmetyków na kilka ulubionych lampioników. A to Sebi rozłożył zabawki na podłodze. A to pranie się suszy. No i jeszcze Rita, która każdą wolną przestrzeń anektuje bez cienia wahania i gotowa jest dać się zamknąć w szafce, byle nie zwolnić pustej półki.

Pięć razy dziennie tracę więc wenę. Albo znajduję wymówki. Zależnie od punktu widzenia;) Ale jak mówiłam na początku, leniwe tempo życia weszło mi w krew. I sama siebie rozgrzeszam. I cieszę odniesionymi już sukcesami: oprawiłam nowe zdjęcia, pozbyłam się gromadzonych przez lata, ale jakoś nieużywanych poduszek, zrobiłam generalne porządki w garderobie Babu i w klamotach używanych tylko na wakacjach. I drobiazg o największym znaczeniu: wyrzuciłam obrazek, który za sprawą kosztownej (ogromnie mi się to dzieło podobało, więc nie poprzestałam na kupieniu zwykłej rameczki) acz spartaczonej oprawy stał się straszącym po kątach rupieciem.

 A to dopiero początek;)

Przyszedł mi bowiem do głowy pomysł, żeby spróbować, jak się będzie żyło, jeśli świadomie ograniczę liczbę wyborów, przed którymi muszę codziennie stawać, często na własne życzenie. Skrócę listę stawianych sobie wymagań. Pozbędę rzeczy, które sprawiają, że czuję się zobowiązana do zrobienia czegoś, na co wcale nie mam ochoty. Przygotuję wolne miejsce na nowe i niespodziewane, żeby w razie czego nie musieć w popłochu upychać dobytku. A wszystko dosłownie i w przenośni.

Czytałam ostatnio trochę o powodach ciągłej frustracji, o presji podejmowania jedynie słusznych decyzji, o sztuce radzenia sobie z nadmiarem rzeczy, informacji. O braku pozwolenia na popełnianie błędów i przymusie ustawicznego doskonalenia się. O minimalizmie. Zastanawiałam się, jak to przełożyć na swoje codzienne życie. Gapiłam się ma ludzi próbując zgadnąć, co w ich życiu jest ważne i jak to po nich widać. Komputlowałam, jednym słowem. I nadal komputluję. A że chciałabym mieć z tego jak najwięcej zabawy, coraz śmielej zaczynam myśleć o graficznym przedstawieniu planowanych poczynań. Mapy rewolucji. Dokumentu poświadczającego, że nie robię z domu i życia śmietnika lub witryny wystawowej - sama nie wiem, co gorsze.

Nie omieszkam kontynuować wątku, jeśli coś sensownego mi z tego wyjdzie:)

wtorek, 2 września 2014

Pierwszy dzień w szkole

Pierwszy dzień w szkole. Okoliczności przyrody pozwoliły na dłuższe spanie, więc dziś nie będzie świetlicy, tylko prosto do klasy na lekcje.

W szatni na progu pani dyrektor, a dalej siwy dym.

Do sali docieramy jednak grubo przed dzwonkiem. Kilkoro dzieci już siedzi w ławkach. Sebi dołącza do grupki chłopaków i z miejsca zaczyna się oglądnie piórników. Gapię się na nich rozanielonym wzrokiem.

Raptem podchodzi do mnie mama Szymona, z którą plotkowałam wczoraj na gali rozpoczęcia roku. I mówi, że impreza będzie piętnastego listopada. Motyw cygański. Zatyka mnie, bo nie mam pojęcia o co chodzi. No jak to, przecież, że o zuchy. I zabawy organizowane dla ich rodziców. Wczoraj się umówiłyśmy.

Tak więc postanowione, Sebiego zapisujemy do zuchów. Choćby po to, żebyśmy z Maćkiem mogli pójść na cygańską imprezę.

Fajna ta szkoła:)

poniedziałek, 1 września 2014

Klasa 1f

Pierwszy września. Pierwsza klasa. Pierwsze pakowanie tornistra. Całą wewnętrzną mocą powstrzymywałam się przed rysowaniem Babusiowi marginesów w zeszytach. Tak długo czekałam na ten dzień. Na zakupy przyborów szkolnych. Odrabianie zadań domowych. Studiowanie planu lekcji. Rysowanie szlaczków i przerabianie elementarza.
A u mojego ulubionego pierwszoklasisty większe emocje wywołuje rozwiązywanie sudoku z gazetki o Żółwiach Ninja. Ech, ta młodzież!