Nie będę ukrywać, że ściągnęła mnie na ten film do kina twarz Nicolaja Coster-Waldau (fanom 'Gry o tron' nie muszę tłumaczyć, dlaczego), bo trailer zdradzał aż nazbyt wiele szczegółów. Że główny bohater zostaje ojcem, że traci dziecko, że jego małżeństwo wisi na włosku, a żona odchodzi od zmysłów, wreszcie - że ten zdesperowany i stojący na skraju wytrzymałości człowiek wykrada kilkumiesięcznego bobasa patologicznej parze, która dopuszcza się karygodnych zaniedbań, co nie umyka uwadze jego partnera i grozi konsekwencjami natury kryminalnej. Nie spodziewałam się więc cudów, zwrotów akcji, zaskakującego zakończenia, a raczej wałkowania tematu i mniej lub bardziej udanej wiwisekcji duszy. Tymczasem bogata fabularnie zapowiedź okazała się dopiero punktem wyjścia historii, której nawet zarysu nie udało mi się przewidzieć. W ciągu niemalże dwugodzinnego seansu kilkakrotnie traciłam grunt pod nogami i na nowo przyglądałam się ciągle tym samym faktom, żeby wyciągnąć zupełnie inne niż przed chwilą wnioski. Bezdech i osłupienie, tak pokrótce mogę opisać swój stan w czasie wgryzania się w 'Drugą szansę'.
I teraz najlepsze - jak nigdy trzymałam kciuki za happy end. O lukrowanej chmurce czy innych wróżkach nie mogło być tu co prawda mowy, ale wiadomo, czasem najlepszy nawet film zamyka jakaś kiczowata scena. Ale i na to gotowa byłam przystać. Innego zakończenia bym nie zniosła i skończyłoby się szlochem przez kilka wieczorów. I tu po raz kolejny miła niespodzianka. Pozytywny epilog z klasą. Piękniej ten film nie mógł zostać zrobiony. Gorąco go polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz