Minęło już kilka miesięcy od wieczoru, kiedy wybrałam się na ten film, jednak potrzebowałam sporo czasu, by móc na spokojnie o nim opowiedzieć. 'Żona policjanta' to rzecz o przemocy domowej. Wiedziałam o tym decydując się na ten seans, bo już na ubiegłorocznym festiwalu próbowałam go obejrzeć, byłam więc przygotowana na wstrząs i silne emocje. Ale do głowy mi nie przyszło, że uczuciami, które będą mną miotały po wyjściu z kina będą złość na tytułową bohaterkę i twórców filmu.
Uwe i Christine mieszkają w sennym miasteczku, którego sceneria jak ulał pasuje do spokojnego życia, jakie prowadzą, do bajkowego, wyciszonego świata, jaki sobie stworzyli. Uwe wygląda jak ciamajda w stylu listonosza Pata, wracając z nocki kupuje dla rodziny ciepłe bułeczki, nawet w siłowaniu się na rękę przegrywa z żoną. Potem pojawia się szczelina. Pierwszy napad szału, jaki dane jest nam obejrzeć, zaskakuje absolutnie. Przemoc narasta. Niemal niepostrzeżenie wkrada się w życie sympatycznego małżeństwa. Uwe zmienia się na naszych oczach w potwora. Z zapartym tchem czekamy na kolejne ataki furii, a jednak ilekroć następuje wybuch, jesteśmy zszokowani. Ale najbardziej dziwi reakcja jego żony. Bezsilność i uległość Christine poraża. Wiem, jaki mechanizm tu działa, lecz przyglądanie się temu ze spokojem była ponad moje siły. Pod koniec filmu cała złość, jaka we mnie urosła nakierowana była tylko na nią. To z pewnością największa wartość 'Żony policjanta'. Bo przecież tak to najczęściej w realnym życiu działa - ofiara spotyka się z ogromnym niezrozumieniem otoczenia, wykluczeniem, agresją podszytą oskarżeniem, że bita i poniżana kobieta nie zareagowała na czas, że sama przyłożyła rękę do dramatycznego rozwoju wypadków.
Trwający prawie trzy godziny film był jednak tak nużący, że kilkakrotnie wierciłam się już w fotelu z zamiarem ucieczki z kina. Sceny domowe przeplatały się z ujęciami plenerów, wydarzeniami z życia miasteczka, ze statycznymi ujęciami portretującymi samotność starego człowieka. To było nie do zniesienia. Czy była to próba nadania filmowi głębszego wymiaru, szerszej perspektywy, znalezienia przeciwwagi dla upiornej atmosfery panującej w rodzinie Uwego, pokazania obojętności świata - sama nie wiem. Jedno jest pewne: dłużyzny te mierziły niczego sensownego nie wnosząc. Prawie wszystkie bym wycięła, a resztę skróciła o połowę. Stąd moja złość na autorów filmu. Że niepotrzebnie wystawiali na próbę moją cierpliwość i popsuli naprawdę dobry film.
Film, którego jednak z pewnością po raz drugi nie obejrzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz