sobota, 4 maja 2013
Bóg zapłać
Nigdy nie pasjonowały mnie obfitujące w drastyczne szczegóły programy telewizyjne opisujące losy osób dotkliwie pokrzywdzonych przez los. Uparcie trzymałam się od nich z daleka, bojąc się, że makabryczne obrazy będą mnie nawiedzały do końca życia. Ale książki to co innego, więc kiedy zaczęłam czytać Tochmana, nie mogłam przestać, choć przecież już w pierwszym tekście wyraźnie zostaje powiedziane, jakie tematy go interesują i w których mediach można się natknąć na jego reportaże i relacje (co powinno obudzić moją czujność). Skrajne ubóstwo, ciemnota, okrucieństwo i kilka raptem ludzkich odruchów na tak wielu stronach byłyby nie do wytrzymania, gdyby nie rzeczowy dystans, z jakim narrator prowadzi czytelnika przez ten chory świat. Ale i tak lektura jest skrajnie nieprzyjemna, trudna do przełknięcia, bo realistycznie odmalowane niegodziwości i obrzydliwości, do których ludzie są zdolni, a nawet skłonni i skorzy, choć niemalże niemożliwe do uwierzenia, dzieją się przecież gdzieś tuż obok, może u sąsiadów, może w mieścinie, w której spędzamy wakacje, w każdym razie nie za oceanem czy bardziej umownymi granicami, jak te państwowe, które zwiększając fizyczną odległość pozwalają łatwiej się zdystansować mentalnie. Czasem Maciek pyta mnie, po co więc to czytam, skoro poza opowiadaniem innym strasznym historii i tak nic osobiście nie mogę z tym dalej zrobić. Nie wiem, po co, ale czuję, że są rzeczy, o których trzeba wiedzieć. Nawet, a może zwłaszcza, te najgorsze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz