piątek, 8 listopada 2013

Rozsypka

Nadal w rozsypce. W krótkich przebłyskach opamiętania spoglądam na siebie z boku i zastanawiam, jak do tego doszło, że byle drobiazg staje się przeszkodą, którą z wielkim trudem pokonuję . Albo i nie, a wtedy porażką życiową okazuje się, na przykład, brak porozumienia między mną a zawistną drukarką, i dostaję palpitacji serca, bo nie potrafię jednoznacznie ustalić, czy, do jasnej cholery, puściłam do druku te bilety i ktoś je sobie znajdzie i weźmie, kiedy durna maszyna zadziała, czy też może jednak wszystko jest w porządku, wycofałam w odpowiednim momencie polecenie drukowania i spokojnie się z Babu dostaniemy na imprezę, za którą zapłaciłam ciężkie pieniądze.

Kasia mówi, że widać jeszcze nie sięgnęłam dna, skoro nie potrafię się na dobre odbić. Faktycznie, moje podrygi są dość żałosne. W środę nosiło mnie po domu, nosiło, aż w końcu rzuciłam się na ścieranie kurzu i układanie klamotów na półkach. Efekt terapeutyczny spektakularny, acz krótkofalowy. O 2:15 w nocy magia przestała działać. Wczoraj na lodowisku dałam z siebie wszystko z nadzieją, że sportowy duch wyleczy mnie z bezsenności. Nie tędy droga, jak widać.

Boję się myśleć, co zastanę w głębi przepaści. A co, jeśli nie będzie to trampolina, od której odbiję się i wystrzelę jak rakieta, ale jakieś grząskie lepkie świństwo, z którego przyjdzie mi się wygrzebywać miesiącami? Póki co spowalniam ruch w dół: eliminuję z życia wszystkie zbędne mi do szczęścia elementy. A w każdym razie pracuję nad tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz