Kto nie widział, niech pędzi do kina. Rewelacyjna rozrywka. Od pierwszej minuty zostajemy wciągnięci w grę i do samego końca zastanawiamy się, kim jest Wanda, skąd jej wiedza, rekwizyty, umiejętności, jaki jest prawdziwy powód, dla którego pojawiła się w tym teatrze. Bo że nie jest przeciętną neurotyczną aktoreczką, domyślamy się od razu. Ale co jest maską, a co jej prawdziwą twarzą nie sposób ustalić - łatwość i częstotliwość przejść z jednego wcielenia w następne przyprawia o zawrót głowy i Thomasa, i nas, widzów. Śmiem twierdzić, że to życiowa rola Emmanuelle Seigner.
Jednakże Mathieu Amalric jest równie genialny. Jego podobieństwa do młodego Polańskiego trudno nie zauważyć. Ale to tylko szczegół dodający pikanterii, bo średnio by nas to obeszło, gdyby jego sceniczna partnerka nie była żoną wielkiego reżysera. Kiedy Thomas patrzy z zachwytem na Wandę, kiedy puszy się jako twórca, kiedy wydaje polecenia jako pan i władca teatralnej sceny, zastanawiamy się, czy tak właśnie widzi samego siebie Polański. Czy tylko nas podpuszcza. Ile ze swego prywatnego życia tu przemyca. Ale czy któryś z aspektów wielowymiarowej relacji pomiędzy dwojgiem bohaterów na tym traci? Absolutnie nie.
Rozgrywka między nimi odbywa się na tak wielu płaszczyznach, że połowy prawdopodobnie nawet nie zarejestrowałam. Walczą o władzę jako kobieta i mężczyzna, aktor i reżyser, domina i jej poddany, twórca i jego muza, kusiciel i człowiek wystawiony na próbę. Energia przepływająca między nimi elektryzuje. A wszystko odbywa się lekko, żartobliwie, z nutką autoironii. Oboje są wytrawnymi graczami, więc wystarcza słowo lub gest by zmienił się układ sił. I na koniec dowiadujemy się, że daliśmy się uwieść i zwieść. Wyborne widowisko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz