wtorek, 12 listopada 2013

To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota

Koniec z użalaniem się nad sobą. Obiecuję poprawę. I dziękuję wszystkim życzliwym duszom za  telefony, maile i rozmowy. Ale nie mogę nie odnotować też wsparcia Rity. Godzin głaskania, przytulania, wpatrywania się ze zrozumieniem w oczy. Dziewczyna wyrywana regularnie ze snu w środku nocy zawsze gotowa była dotrzymywać mi towarzystwa i odganiać smutki, bezpardonowo domagając się należnych jej porcji pieszczot. 
Namolność jako metoda terapeutyczna może się wydawać haniebna lub cokolwiek wątpliwa tylko komuś, kto nie zna kojących właściwości mięciusiej kociej sierści. A pięciomiesięczna koteczka futerko ma jedwabiście gładkie; wystarczy jeden ruch dłonią, by się uzależnić od jego dotyku. Do tego Ritka ma w zwyczaju głaskanie mnie po twarzy łapeczką (pazurki, rzecz jasna, schowane, i tylko poduszeczki jak najdelikatniejsza ircha muskają policzek) i przytulanie noskiem w nosek. Rozczulam się, wiem, ale ona tak szybko rośnie, że staram się rozkoszować każdą taką chwilą, póki mam ich pod dostatkiem. Potem będą już tylko zwykłe codzienne radości. Ich podstawowy wykaz znalazłam w kociej biblii, która okazała się fantastyczną lekturą dla rozchwianej emocjonalnie lunatyczki. Niektóre niewątpliwie przyprawią mnie jeszcze o zgrzytanie zębów, ale co tam, takie życie:) 
Zmiana perspektywy zawsze dobrze robi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz