Śniło mi się, że jedziemy na wakacje i już na początku trasy mamy wypadek: na zakręcie wypadamy z drogi i dachujemy. Po czym wysiadamy z auta, ja trochę wkurzona na Maćka, że za szybko jechał, a tu okazuje się, że jesteśmy pod domem Kasi M. Wpraszamy się więc z Sebim na urodziny, Maciek idzie zaś poszukać kogoś, kto mu pomoże ustawić auto z powrotem na kołach.
Kasi nie ma w domu, ale jej mam zaprasza nas do środka i dziwi się, że tak mało ujechaliśmy. Bo jesteśmy ponoć dopiero trzydzieści kilometrów za Świdnicą.
A potem proponuje mi, żebym sobie obejrzała dom sąsiadów, który przypomina kościół i hacjendę jednocześnie. Najlepiej, żebym sobie z góry rzuciła okiem, bo fajne okna w dachu mają. W sensie: podleciała sobie paręnaście metrów. I robię to. Unoszę się, jakbym nic innego w życiu nie robiła. A pani M. usłużnie instruuje, żeby mniej gwałtownie rękami machała, to uda mi się zawisnąć w powietrzu bez ruchu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz