Często rozmawiamy ostatnio o zębach, bowiem Babusiowe mleczne górne jedynki dobrych parę tygodni temu, wypychane przez widoczne już zęby stałe, zmieniły swoją pozycję na horyzontalną i przybierając wygląd wystającego z ust daszku, śmieszą każdego, kto przyjrzy się buzi mego pierworodnego. Żartom nie ma końca.
Ale któregoś dnia Sebi całkiem serio wyznał mi, że nie wierzy w zębową wróżkę, czarodziejów czy inne tam czarownice, i podejrzewa, że kto inny podkłada mu monety pod poduszkę. Spojrzał przy tym na mnie wymownie, czego nie mogłam pominąć milczeniem i poszłam w zaparte, pytając, czy naprawdę uważa, że płaciłabym za coś, co mogłabym mieć za darmo. Uznał, że faktycznie nie.
I chyba nawet uspokoiłam go nieco, bo chwilę później wydusił z siebie, że ma podejrzanego. Jest nim Święty Mikołaj. Bo po pierwsze on akurat dobrze wie, gdzie kto mieszka, po drugie, wchodzi przez okna, po trzecie, aktualnie ma trochę czasu, bo świąteczne podarunki już rozdał.
Przy okazji dowiedziałam się także, co się dzieje z tymi wszystkimi zębami, kiedy Mikołaj już się do nich dobierze. Otóż są mu one niezbędne do produkcji prezentów. Bo niby z czego, jak nie z mleczaków, robi się zęby zabawkowym dinozaurom?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz