Karpowicz niby cały czas pisze o tym samym, ale sposób, w jaki to robi, jest niepowtarzalny. Tym razem z nóg zwalił mnie pomysł romansu z nieboszczykiem oraz fragmenty, w których głos oddawany jest natchnionemu ojcu zmarłego. Mały cytacik na zachętę:
'Wreszcie doszliśmy drogą wyboistą do chwili, kiedy odpowiedzialność za naszego syna mogliśmy podzielić się z personelem kształconym na odpowiedzialności ponoszenie, czyli małolatów dręczenie, jako że Mikołajek dożył lat uprawniających go do wstąpienia w klasę zerową szkoły podstawowej. Tamtego pierwszego dnia w budynku nowej szkoły, obstalowanej Helenkowymi subsydiami i znajomościami partyjnymi, wydawało mi się, że nawet ma niewiasta milcząca nie odgoniła radosnego półuśmiechu, zdejmującego z niej mordęgę stałego przybywania u źródła niebezpieczeństwa, czyli Mikołajka gotowego w każdej chwili pchnąć najbliższą osobę w niejaki wypadek. Przyjrzałem się okiem przenikliwym kadrze nauczycielskiej, ale nie zdała mi się ona wyjątkowo doświadczona, albo chociaż kondycyjnie sprawna. (...) Dawałem im ze trzy miesiące, nim Mikołajek dokona dzieła zniszczenia. A i to może nazbyt wiele, alem założył, iż syn mój operować będzie ostrożnie w nowym środowisku.'
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz