Nie nazwałabym siebie fanką poradników. Ostatnimi czasy jednakowoż zaczęłam się im bacznie przyglądać, bowiem choć podchodzę do nich z rezerwą, nie wykluczam, że coś dla siebie uda mi się z ich pobieżnej nawet lektury wyłuskać. I tak się akurat złożyło, że będąc w dzikim szale planowania zmian, które zamierzamy wprowadzić w domu na wiosnę (jak tylko zrobi się na tyle ciepło, żeby malować deski, będę miała nowe regały na książki! I pretekst, żeby wszystko na nowo układać! I ogrom miejsca do zapełnienia! Ekscytacja w skali od jeden do dziesięciu: piętnaście), natknęłam się na tę pozycję najpierw na jakimś blogu, a potem w bibliotece. No więc wypożyczyłam. Tytuł wielce dla mnie obiecujący. Intrygujący. Inspirujący. I tyle. Treść okazała się niestrawna, nieprzyswajalna oraz irytująca. I nawet nie o to chodzi, że jakieś głupoty pani wypisuje. No dobra - nie tylko głupoty, ale perełek tu jak na lekarstwo. A patos, z jakim podawane są kolejne Wielkie Prawdy, wprawia mnie w osłupienie. Rozumiem, że słowa i maksymy ułatwiają porządkowanie świata. Tyle że autorka nawet nie udaje, że ma poczucie humoru i szczątkowy choćby dystans do samej siebie. No nic, skupię się na dopracowywaniu mojego projektu i kiedy uda mi się go zrealizować, nie omieszkam podzielić się zdjęciami, pomysłami, wrażeniami itd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz