wtorek, 29 kwietnia 2014
Pozycja dziecka
Na pierwszym planie mamy kobietę, która za wszelką cenę próbuje przejąć władzę absolutną nad swoim synem. Obsesja ta jest na równi drażniąca i niezrozumiała, jak uległość, z jaką bliscy przystają na poczynania opętanej idee fixe bohaterki. Cornelia wypełnia sobą niemalże cały kadr, ale tym, co na mnie zrobiło największe wrażenie, jet plan drugi. Po pierwsze syn, który, kiedy się nareszcie materializuje, okazuje się skończonym draniem i egoistą. Po drugie znieczulica, z jaką bohaterowie filmu podchodzą do tragedii rodziców, których dziecko zginęło w wypadku. Po Cornelii trudno spodziewać się ludzkich odruchów i sposób, w jaki manipuluje sytuacją, jest odrażający i budzący grozę. Ale dlaczego nikt inny nie próbuje zdobyć się choćby na współczucie? Każdy jest tak skupiony na sobie, że aż ciarki przechodzą po plecach. Po trzecie ukazanie siły pieniądza i koneksji. Bezsilność przedstawicieli władzy, a zwłaszcza rozmowa z uczestnikiem wypadku, który bezwstydnie wykorzystuje swoją przewagę i szantażuje Cornelię, nie pozostawiają cienia wątpliwości, jaka jest skala korupcji zżerającej rumuńskie społeczeństwo. Film poważny, smutny i pesymistyczny, ale zdecydowanie warty obejrzenia.
Lipy
W tym roku zamiast złościć się na kwitnące lipy i fruwający mi po domu puch, postanowiłam powiększać swój spokój i wyszłam przed dom, by podziwiać białą kołderkę szczelnie otulającą trawniki. Nie spodziewałam się, że tak magicznie to z bliska wygląda!
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Wał na Kozanowie
To była najdłuższa niedziela, jaką pamiętam. A wszystko dzięki temu, że wstaliśmy przed ósmą i zamiast snuć się bez celu, każdą minutę wykorzystaliśmy na robienie tego, co lubimy najbardziej. Tak więc: trzy gry, wyjście na rowery, spacer z Ritką, oglądanie 'Zakochanego wilczka' itd.
Odkryciem dnia jest wał przeciwpowodziowy, na który trafiliśmy zupełnie przypadkiem wracając ze Stabłowic inną niż zwykle trasą. Droga nie jest zbyt długa, ale nawet takie osiedle jak Kozanów prezentuje się z tego wzniesienia urokliwie. Że o wielobarwnie kwitnących ogródkach działkowych po drugiej stronie wału nie wspomnę. Zresztą nie tylko nas skusiło to miejsce. Dukt kończy się co prawda zamkniętą bramą broniącą dostępu na teren policji, ale kiedy natrafiliśmy na tę przeszkodę i zatrzymaliśmy się, by ustalić, co dalej, na osłodę los zesłał nam kępką koniczyny, w której aż trzy egzemplarze okazały się czterolistne. Po jednej dla każdego. Jak dawno już nie bawiłam się w szukanie szczęścia w trawie:)
Odkryciem dnia jest wał przeciwpowodziowy, na który trafiliśmy zupełnie przypadkiem wracając ze Stabłowic inną niż zwykle trasą. Droga nie jest zbyt długa, ale nawet takie osiedle jak Kozanów prezentuje się z tego wzniesienia urokliwie. Że o wielobarwnie kwitnących ogródkach działkowych po drugiej stronie wału nie wspomnę. Zresztą nie tylko nas skusiło to miejsce. Dukt kończy się co prawda zamkniętą bramą broniącą dostępu na teren policji, ale kiedy natrafiliśmy na tę przeszkodę i zatrzymaliśmy się, by ustalić, co dalej, na osłodę los zesłał nam kępką koniczyny, w której aż trzy egzemplarze okazały się czterolistne. Po jednej dla każdego. Jak dawno już nie bawiłam się w szukanie szczęścia w trawie:)
Dziedzictwo. Testament Diuka de Crecy
niedziela, 27 kwietnia 2014
Tarta z jabłkami i prosciutto
Ciasto serowe:
150 g zimnego masła, 150 g żółtego sera, szklanka mąki, 1 jajko, sól, pieprz
Farsz:
100 g sera z niebieską pleśnią, 3 duże jabłka, 6 plastrów prosciutto
Masło i ser ścieramy na tarce, dodajemy mąkę, sól, pieprz i zagniatamy ciasto, którym od razu wykładamy foremkę. Podpiekamy z obciążeniem 15 minut w 180 stopniach i studzimy. Ser rozdrabniamy i połowę kładziemy na spód tarty. Następnie starte na tarce jabłka (jeśli są bardzo soczyste, warto je lekko odcisnąć z soku), podartą w strzępy szynkę i resztę sera. Pieczemy około 20 minut w 180 stopniach. Tarta najlepiej smakuje lekko ostudzona.
Fauna
![](http://2.bp.blogspot.com/-MN2k12aJMW0/VAgllKXPRrI/AAAAAAAAs9U/PVRy7rAJ8hs/s1600/fauna.jpg)
piątek, 25 kwietnia 2014
A po łacinie...
Chwila z tych do zachowania w pamięci na cięższe czasy.
Za oknem deszcz. Siedzimy z Babu w kuchni, łyżkami zajadamy nutellę prosto ze słoika, studiujemy nazwy zwierząt występujących w grze 'Fauna' i prawie płaczemy ze śmiechu za każdym razem, kiedy mały mówi: 'A po łacinie...' i kombinuje, jak tu odszyfrować długaśne i fikuśne słowa.
Za oknem deszcz. Siedzimy z Babu w kuchni, łyżkami zajadamy nutellę prosto ze słoika, studiujemy nazwy zwierząt występujących w grze 'Fauna' i prawie płaczemy ze śmiechu za każdym razem, kiedy mały mówi: 'A po łacinie...' i kombinuje, jak tu odszyfrować długaśne i fikuśne słowa.
czwartek, 24 kwietnia 2014
Promenada Staromiejska
Splot okoliczności sprawił, że zażyłam dziś z samego rana cudownego spaceru i odkryłam, że jedna z moich ulubionych spacerowych tras nie tylko w godzinach popołudniowych cieszy się szalonym powodzeniem.
Zaczęło się od wczorajszej awarii na Krupniczej. Nie wiem, co się tam stało, ale tramwaje masowo opuściły swoje stałe trasy i - ku rozpaczy tłumom zdezorientowanych pasażerów - z różnych stron omijały Dzielnicę Czterech Wyznań. Ja miałam szczęście jechać w pierwszym wagonie i zawczasu wiedziałam, co się będzie działo na trasie W-Z. Tylko dzięki temu dojechałam do pracy bez nerwów.
Ale zamiast ustalić, jak się sytuacja rozwinęła, dziś beztrosko wsiadłam do dziesiątki i dopiero wtedy zadałam sobie kluczowe pytanie: co robić po dotarciu do Jana Pawła? A że w tramwaju było niemiłosiernie duszno, wysiadłam na tymże placu, rzutem oka na tablicę z godzinami odjazdów oceniłam sytuację i postanowiłam skorzystać z cudownie ciepłego i słonecznego poranka.
Ruszyłam pieszo promenadą. A tam tłumy przechodniów. Ludzie z psami. Biegacze. Dzieci taszczące plecaki. Panowie z teczkami. Panie postukujące obcasami. Rowerzyści. Starsi państwo niespiesznie sprawdzający, czy ławeczka aby nie mokra. Nad głowami rozśpiewane ptaki, w fosie odbicie błękitnego nieba. I ta bujna, czekająca na pierwsze strzyżenie, trawa. Zastrzyk pozytywnej energii w końskiej dawce.
Może warto wpisać poranne spacery na listę stałych przyjemności?
Zaczęło się od wczorajszej awarii na Krupniczej. Nie wiem, co się tam stało, ale tramwaje masowo opuściły swoje stałe trasy i - ku rozpaczy tłumom zdezorientowanych pasażerów - z różnych stron omijały Dzielnicę Czterech Wyznań. Ja miałam szczęście jechać w pierwszym wagonie i zawczasu wiedziałam, co się będzie działo na trasie W-Z. Tylko dzięki temu dojechałam do pracy bez nerwów.
Ale zamiast ustalić, jak się sytuacja rozwinęła, dziś beztrosko wsiadłam do dziesiątki i dopiero wtedy zadałam sobie kluczowe pytanie: co robić po dotarciu do Jana Pawła? A że w tramwaju było niemiłosiernie duszno, wysiadłam na tymże placu, rzutem oka na tablicę z godzinami odjazdów oceniłam sytuację i postanowiłam skorzystać z cudownie ciepłego i słonecznego poranka.
Ruszyłam pieszo promenadą. A tam tłumy przechodniów. Ludzie z psami. Biegacze. Dzieci taszczące plecaki. Panowie z teczkami. Panie postukujące obcasami. Rowerzyści. Starsi państwo niespiesznie sprawdzający, czy ławeczka aby nie mokra. Nad głowami rozśpiewane ptaki, w fosie odbicie błękitnego nieba. I ta bujna, czekająca na pierwsze strzyżenie, trawa. Zastrzyk pozytywnej energii w końskiej dawce.
Może warto wpisać poranne spacery na listę stałych przyjemności?
środa, 23 kwietnia 2014
Ku pamięci
Wielkanoc, o jakiej zawsze marzyłam: zamiast urabiać się po łokcie w sobotę, a potem siedzieć przez dwa dni przy stole, spróbowaliśmy wdrożyć plan, który krystalizował się od zeszłego roku.
Zaczęliśmy od wycieczki rowerowej i leniwego sobotniego popołudnia. Kolejnego dnia po późnym i sytym śniadaniu spacer po Lesie Mokrzańskim i leżakowanie na działce. A poniedziałek zakończyliśmy w kinie.
I żeby nie było, udało mi się też przetestować kilka nowych przepisów na tarty, upiec ciasto i wyszorować szczotką ryżową fugi kafle na balkonie. Sebi znalazł też czas na wyprodukowanie kilku kartek z życzeniami i ozdobienie jajek. Zagraliśmy w Zakazaną Wyspę i Pan tu nie stał. Obejrzeliśmy Bonda. A wszystko na spokojnie, bez pośpiechu. Sielsko. Anielsko.
Za rok chcę tak samo:)
Zaczęliśmy od wycieczki rowerowej i leniwego sobotniego popołudnia. Kolejnego dnia po późnym i sytym śniadaniu spacer po Lesie Mokrzańskim i leżakowanie na działce. A poniedziałek zakończyliśmy w kinie.
I żeby nie było, udało mi się też przetestować kilka nowych przepisów na tarty, upiec ciasto i wyszorować szczotką ryżową fugi kafle na balkonie. Sebi znalazł też czas na wyprodukowanie kilku kartek z życzeniami i ozdobienie jajek. Zagraliśmy w Zakazaną Wyspę i Pan tu nie stał. Obejrzeliśmy Bonda. A wszystko na spokojnie, bez pośpiechu. Sielsko. Anielsko.
Za rok chcę tak samo:)
piątek, 18 kwietnia 2014
Hanka
czwartek, 17 kwietnia 2014
Zapiski z małej wyspy
W chwili zaćmienia umysłu nabyłam na własność ten oto tom, nie do końca zdając sobie chyba sprawę z oczywistego faktu, że to reportaż podróżniczy. Co więcej, pełna entuzjazmu zabrałam się do lektury. I dopiero po kilku rozdziałach zorientowałam się, co trzymam w ręku. Dla fanów gatunku jest to z pewnością smakowity kąsek, ale ja nie dałam rady dobrnąć do końca. Raz, że o ile pałętanie się z miejsca w miejsce jest samo w sobie wielce pasjonujące, o tyle czytanie o peregrynacjach innych już niekoniecznie. Zwłaszcza jeśli narrator jest odludkiem i bardziej interesują go pejzaże niż ludzie, a na akcję składają się głównie piesze tudzież kolejowe wycieczki. Dwa, że rzekomy cięty język i ironiczny dystans autora są jak na mój gust mocno przereklamowane. Trzy, że wioska za wioską, mieścina za mieściną, każdy opisywany zakątek został skonfrontowany z obrazem, jaki Bryson nosił w sobie przez lata, a który siłą rzeczy stał się już tylko wspomnieniem, bo niewiele miejsc oparło się upływowi czasu. Trochę się to okazało nudne, trochę upiorne, jak przeglądanie zramolałych skarbów leciwej kolekcjonerki. A teraz najlepsze. Za jednym zamachem kupiłam też drugi tom tego samego autora. Za jakiś czas nastąpi więc podejście drugie. Może Europejskie wędrówki Brysona bardziej mnie wciągną.
Joss Stone
wtorek, 15 kwietnia 2014
Baśnie braci Grimm
Aport
Nie wiem, czy to rodzinne, czy więcej kotów tak ma, ale Rita, podobnie jak jej siostra Mufa, uwielbia aportowanie. Zaczęło się niedawno, kiedy wybebeszyłam metalową zabawkę i dałam Ritce do tarmoszenia plastikową myszkę. Gryzoń uwolniony z kulistej osłonki stał się niespodziewanie szalenie interesujący. I z miejsca zaczęło się aportowanie. Ale, jak to bywa, nowy przyjaciel szybko utknął w jakimś niedostępnym dla kici, a mi nieznanym miejscu (żeby nie było: stałe kryjówki obskoczyłam), i do łask powrócił pompon, którym małej obecnie należy rzucać po całym mieszkaniu.
niedziela, 13 kwietnia 2014
Cypisek
Cudowny audiobook. Przesłuchany po wielokroć. Babu zauroczony przygodami Cypiska i sprytem Rumcajsa, wodnikiem Olszynkiem, Rzaholeckim Lasem i Jicinem, peruką i powiedzonkami Księżnej Pani, historią o smoku, śmiesznie brzmiącymi nazwiskami bohaterów i raz po raz padającymi wyrafinowanymi słówkami. Na pozostałe dwie części opowieści o zbójnickiej rodzinie nie muszę go namawiać;)
Jan Peszek. Podwójne solo
sobota, 12 kwietnia 2014
piątek, 11 kwietnia 2014
Zmora
Zapasy mojego ukochanego czereśniowego wina zostały w Cocofli wyczerpane. Godnym jego następcą okazał się kolejny koszerny trunek o wdzięcznej nazwie Zmora. Półsłodkie z nazwy, cudownie słodkie na języku, o kolorze głębokiej czerwieni, niezbyt ciężkie, ale z powodzeniem zastępujące deser. Szacunek dla barmanów za fachowe doradztwo. Następnym razem już nie będziemy się bawić w zamawianie na kieliszki:)
czwartek, 10 kwietnia 2014
Beyonce in Glastonbury
Gdzieś tak zimą przypadkowo obejrzałam kawałek koncertu Beyonce. Zatkało mnie, kiedy uświadomiłam sobie, że znam prawie wszystkie jej kawałki, bo właśnie do nich najbardziej lubię się bawić, kiedy czasem wychodzę potańczyć. Zaintrygowana zbadałam, co oferuje w tej kwestii Youtube. Nie miałam pojęcia, że dziewczyna daje takie profesjonalne występy, że jest tak sympatyczna, że ma tak zaraźliwy śmiech i tak dalej. Słowem: oczarowała mnie.
Ale prawdziwe szaleństwo nadeszło, kiedy pewnego dnia włączyłam sobie w pracy nagranie z koncertu w Glastonbury. Od tamtej pory ilekroć czuję, że zbliżam się do granic swej wytrzymałości, zakładam słuchawki i przenoszę się w inny wymiar. Działa bezbłędnie i za każdym razem. Sprawdziłam ponad setkę razy. W tym tygodniu codziennie po kilka godzin.
Poważnie zaczynam rozważać wymianę słuchawek na model bardziej dla uszu komfortowy.
Ale prawdziwe szaleństwo nadeszło, kiedy pewnego dnia włączyłam sobie w pracy nagranie z koncertu w Glastonbury. Od tamtej pory ilekroć czuję, że zbliżam się do granic swej wytrzymałości, zakładam słuchawki i przenoszę się w inny wymiar. Działa bezbłędnie i za każdym razem. Sprawdziłam ponad setkę razy. W tym tygodniu codziennie po kilka godzin.
Poważnie zaczynam rozważać wymianę słuchawek na model bardziej dla uszu komfortowy.
środa, 9 kwietnia 2014
Alpha and Omega
piątek, 4 kwietnia 2014
Strzałka
Cuda się zdarzają: Babu oszalał na punkcie pływania! Pierwsze podejście tylko częściowo było udane, bo kiedy na zajęciach grupowych inne dzieciaki z impetem wskakiwały do basenu, Sebi z przerażeniem odkrył, że wstrzymanie oddechu nie zapobiega przedostaniu się wody do nosa. Zmieniliśmy taktykę i kolejny raz odbywał się już w kameralnym gronie. Instruktorka na szczęście ma świetne podejście do maluchów i wizję, która całkowicie pokrywa się z naszą. Czyli: najważniejsze, żeby oswoić się z wodą i dobrze bawić, nad techniką zaś przyjdzie czas popracować później.
Tym sposobem czwartek stał się ulubionym dniem Babu. Tydzień temu opowieściom o nurkowaniu (czyli zanurzaniu głowy pod wodą i puszczaniu nosem bąbelków, hahaha) nie było końca. Wczoraj na treningu było pływanie strzałką. Atmosferę dodatkowo podkręca nowo nabyta z myślą o wakacjach maska do nurkowania. Każdy pretekst jest dobry, żeby w niej po domu paradować. Lepsze to niż poprzednie występy w kąpielówkach, czepku i goglach, bo przynajmniej się Sebi do rosołu nie rozpiera. Co to będzie, jak kupimy płetwy?
Tym sposobem czwartek stał się ulubionym dniem Babu. Tydzień temu opowieściom o nurkowaniu (czyli zanurzaniu głowy pod wodą i puszczaniu nosem bąbelków, hahaha) nie było końca. Wczoraj na treningu było pływanie strzałką. Atmosferę dodatkowo podkręca nowo nabyta z myślą o wakacjach maska do nurkowania. Każdy pretekst jest dobry, żeby w niej po domu paradować. Lepsze to niż poprzednie występy w kąpielówkach, czepku i goglach, bo przynajmniej się Sebi do rosołu nie rozpiera. Co to będzie, jak kupimy płetwy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)