Wielkanoc, o jakiej zawsze marzyłam: zamiast urabiać się po łokcie w sobotę, a potem siedzieć przez dwa dni przy stole, spróbowaliśmy wdrożyć plan, który krystalizował się od zeszłego roku.
Zaczęliśmy od wycieczki rowerowej i leniwego sobotniego popołudnia. Kolejnego dnia po późnym i sytym śniadaniu spacer po Lesie Mokrzańskim i leżakowanie na działce. A poniedziałek zakończyliśmy w kinie.
I żeby nie było, udało mi się też przetestować kilka nowych przepisów na tarty, upiec ciasto i wyszorować szczotką ryżową fugi kafle na balkonie. Sebi znalazł też czas na wyprodukowanie kilku kartek z życzeniami i ozdobienie jajek. Zagraliśmy w Zakazaną Wyspę i Pan tu nie stał. Obejrzeliśmy Bonda. A wszystko na spokojnie, bez pośpiechu. Sielsko. Anielsko.
Za rok chcę tak samo:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz