czwartek, 17 kwietnia 2014

Zapiski z małej wyspy

W chwili zaćmienia umysłu nabyłam na własność ten oto tom, nie do końca zdając sobie chyba sprawę z oczywistego faktu, że to reportaż podróżniczy. Co więcej, pełna entuzjazmu zabrałam się do lektury. I dopiero po kilku rozdziałach zorientowałam się, co trzymam w ręku. Dla fanów gatunku jest to z pewnością smakowity kąsek, ale ja nie dałam rady dobrnąć do końca. Raz, że o ile pałętanie się z miejsca w miejsce jest samo w sobie wielce pasjonujące, o tyle czytanie o peregrynacjach innych już niekoniecznie. Zwłaszcza jeśli narrator jest odludkiem i bardziej interesują go pejzaże niż ludzie, a na akcję składają się głównie piesze tudzież kolejowe wycieczki. Dwa, że rzekomy cięty język i ironiczny dystans autora są jak na mój gust mocno przereklamowane. Trzy, że wioska za wioską, mieścina za mieściną, każdy opisywany zakątek został skonfrontowany z obrazem, jaki Bryson nosił w sobie przez lata, a który siłą rzeczy stał się już tylko wspomnieniem, bo niewiele miejsc oparło się upływowi czasu. Trochę się to okazało nudne, trochę upiorne, jak przeglądanie zramolałych skarbów leciwej kolekcjonerki. A teraz najlepsze. Za jednym zamachem kupiłam też drugi tom tego samego autora. Za jakiś czas nastąpi więc podejście drugie. Może Europejskie wędrówki Brysona bardziej mnie wciągną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz