Szybciutko poszło mi czytanie tego kryminału, głównie dlatego, że przeraził mnie i poraził jednocześnie. Z jednej strony mnóstwo przemocy skierowanej przeciwko dzieciom (jak najprędzej chciałam to mieć za sobą) oraz końska dawka grozy i bezdennego przygnębienia już od pierwszych rozdziałów. Z drugiej zagmatwana historia i przeczucie, że rozwiązanie, choć oczywiste, do samego końca trudno będzie wyłuskać z gmatwaniny domysłów i możliwości.
Szczęśliwie mroczny klimat nieco się rozjaśnia w połowie książki, ale Islandia będzie mi się odtąd kojarzyła posępnie i raczej depresyjnie. Jeśli wierzyć Indridasonowi, jego rodacy są raczej mało zadowoleni z życia, starają się unikać jego przyjemniejszych stron, a z upływem lat ogradzają się od świata murem zgorzknienia, którego młodsi nie tylko nie próbują skruszyć, ale wręcz pogardliwie go omijają. A może zbyt powierzchownie ich oceniam i wszystko sprowadza się do różnic kulturowych, temperamentu etc.
środa, 31 sierpnia 2011
wtorek, 30 sierpnia 2011
Szabrowane
Weekendowe słońce zamknięte w kilku płatkach.
Przyda się w sam raz na okoliczność pożegnania z sandałami.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Trawa
Zapach świeżo skoszonej trawy zawsze przywodzi mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa. Jedno konkretnie. Bawiłyśmy się na kocu pod blokiem z siostrą i innymi dziewczynkami, a potem, zostawiając wszystko na trawniku, gdzieś sobie poszłyśmy. W domu dostałyśmy burę, mama nieźle krzyczała, że jak można tak sobie po prostu odejść bez odniesienia czy zabrania ze sobą rzeczy, że kiedy zaczął wiać wiatr musiała gonić nasz koc po ulicy. Przeżywałam to potem straszliwie, wyobraźnia kilkulatki pracowała. I ten właśnie obraz mamy biegnącej za rozpostartym pionowo kocem, który uciekał jej między samochodami jakby był żywy, staje mi przed oczami.
Co zabrać w kosmos
Szukając w necie potwiedzenia (skadinąd słusznego) podejrzenia, że snikersy są jakieś mniejsze niż kiedyś, natrafiłam na informację, że w 1982 roku M&M'Sy zostały wybrane przez załogę pierwszego promu kosmicznego jako składnik racji żywieniowych, hahaha! Genialne! Ja zabrałabym Michałki!
sobota, 27 sierpnia 2011
Chmurdalia
Porwała mnie ta książka bogactwem zdarzeń, spiętrzeniem historii, ilością przeplatających się wątków. Oszałamiającym nagromadzeniem słów, portretów, miejsc. Rytmem wyznaczanym przez powracające stale motywy. Szczyptą magii zmieniającą banalne wydarzenia w mity i legendy powtarzane kolejnym pokoleniom. Ale przede wszystkim urzekło mnie przekonanie, że pamięć przeszłości jest tym, co ma siłę zbliżania ludzi, że teraźniejszość może się obyć bez wybiegania w przyszłość, a to, co przyniesie jutro, będzie dobre, jeśli tylko pozwolimy się życiu pozytywnie zaskoczyć. Na najlepszy komentarz do powieści Bator natrafiłam w wywiadzie z Ayelet Waldman, cytuję: 'Kultura kobieca to kultura dzielenia się historiami'. Właśnie o tym jest dla mnie 'Chmurdalia'.
piątek, 26 sierpnia 2011
Sen o bocianim gnieździe
Śniło mi się, że stałam z koleżankami na drodze i gapiłyśmy się na bociana w gnieździe. Tu akcja się kończy, ale za to ile dobrych rzeczy można na ten temat znaleźć w senniku. I wcale nie o dzieciach.
czwartek, 25 sierpnia 2011
Piekarnia
Do piekarni koło pizzerii chodziliśmy co sobotę przez dziewięć lat. Gazeta w kiosku, dwie ciabatty i bułeczka maślana z kruszonką. Czasem pączek hiszpański albo z różą. Albo ciasteczka. A gdy pojawił się Babu, obowiązkowa codzienna słodka buła lub sucha kajzerka w drodze do parku. Niby nic takiego, zwykła piekarnia. Ale gdy na wiosnę z dnia na dzień wymiotło całą dotychczasową załogę i wstawiono ubrane jednakowo dziewuszki, zrozumieliśmy, że oto bezpowrotnie coś utraciliśmy. Z paniami, które czekały na nas co sobotę, opowiadały o swoich rodzinach i szczerze życzyły udanego dnia nie mieliśmy nawet okazji się pożegnać. Teraz w smętnej atmosferze czeka się wieki na pół chleba. Nie będę punktowała listy przewinień nowych sprzedawczyń, ale po pierwszym zetknięciu z nimi postanowiłam więcej się w tym miejscu nie pojawiać. Wczoraj, po kliku miesiącach przerwy, znowu jednak zaryzykowałam i odbiłam się ponownie od nabzdyczonego muru niechęci.
Tak mi żal... A co będzie, jeśli zniknie pan z kiosku, albo ze sklepiku z czekoladą, lub, nie daj Boże, panie z Basa i Astry? I zaznaczam, nie tylko mnie ogarniają sentymenty czy smętne myśli. Maciek pomstuje razem ze mną na niesprawiedliwość tego świata.
Tak mi żal... A co będzie, jeśli zniknie pan z kiosku, albo ze sklepiku z czekoladą, lub, nie daj Boże, panie z Basa i Astry? I zaznaczam, nie tylko mnie ogarniają sentymenty czy smętne myśli. Maciek pomstuje razem ze mną na niesprawiedliwość tego świata.
wtorek, 23 sierpnia 2011
niedziela, 21 sierpnia 2011
Peep show
Do Awangardy dotarliśmy zgodnie z planem. Tym razem zwiedzanie odbywało się w tempie ekspresowym. Nie oszukujmy się, uwagę Babusia trudno skoncentrować na czymś innym niż zwierzęta tudzież wirusy dłużej niż przez minutę. Ale nie obyło się bez odkryć. Zeszliśmy do podziemi. Wnętrze w klimacie o zabarwieniu zdecydowanie dla dorosłych. Czerwone sznurkowe zasłony, ciemno, dwa siedziska i ekran. Projekcja francuskich teledysków o zabarwieniu erotycznym. Pierwszy w scenerii afrykańskiej, pan rozgniatający coś wielgachnym drągiem w misie trzymanej na podołku, panie na hamakach, jedna z bananem, inne popijające piwo wprost z butelek, do tego znacząco porykujące dzikie zwierzęta i skrzeczące papugi. Kiedy jedna z kobiet zaczęła zdejmować bluzkę, zamarłam. Nie było szans na wyciągnięcie Bastka z filmu z hieną i tygrysem w tle. Ale gołe pokazali tylko plecy. Drugi filmik był już dla niego mniej zajmujący, dziewuszki twistujące na tle Paryża jakoś go nie porwały. Mimo że gdzieniegdzie widać było ich pończoszki w całej okazałości.
I w ten sposób Bambuś zaliczył swój pierwszy peep show. Legalnie, kulturalnie i z rodzicami.
I w ten sposób Bambuś zaliczył swój pierwszy peep show. Legalnie, kulturalnie i z rodzicami.
Lessing cz.3
Wizyty w bibliotece nieuchronnie kończą się pod półką z książkami Lessing. Z kompletem lektur bezwiednie ląduję pod wiadomym regałem. A że dysponuję obecnie dwiema kartami (własną i Babulową), wypożyczać mogę na potęgę. 'Podróż Bena' to domknięcie historii z 'Piątego dziecka'. Tym razem z punktu widzenia chłopaka, a nie jego rodziców, którzy pojawiają się marginalnie, jako nieme tło. Jest jak w thillerze, ze strony na stronę coraz mroczniej, smutniej, groźniej. Tragiczne zakończenie jest jedynym możliwym. W sumie czuje się ulgę, że dotarło się wreszcie do ściany, że po drodze nie wydarzyło się więcej zła. Sposób w jaki Lessing pisze, ta rzeczowość, bezpośredniość, zwięzłość, bezkompromisowość, czułość i taktowność rodząca się z brutalności nagiej prawdy sprawiają, że nie mogę się otrząsnąć po lekturze. Od soboty próbuję zacząć kolejną książkę, ale i Inga Iwasiów ('Bambino'), i Herta Muller ('Sercątko') wydają mi się nie do strawienia ze swoją łzawą lirycznością. U Lessing już po kilka zdaniach jesteśmy zanurzeni w opowiadanej historii po uszy, tam kilka stron napomknięć, aluzji, niedomówień. Czuję się zainfekowana wirusem o imieniu Doris.
czwartek, 18 sierpnia 2011
'Papuga Flauberta'
To nie pierwsza książka Barnesa, jaką przeczytałam, i z pewnością nie ostatnia. 'Arthur i George' to tylko jeden z wielu wyśmienitych tytułów serii z lemurem wydanej przez Świat Książki. (Pozostałe lektury obowiązkowe: Ariel Dorfman, Niania i Góra Lodowa; Bruce Chatwin, Wicekról Ouidah; Ismail Kadare,
Następca). Sama 'Papuga' to najciekawsza biografia jaką miałam w ręku. I wcale nie względu na Flauberta. Barnes pisze lekko i zabawnie (płakałam ze śmiechu przy liście żądań wobec pisarzy), ale przede wszystkim ciągle bawi się z nami, pokazuje, jakie figle płata pamięć, jak nią sami manipulujemy, jak fakty zmieniają swe oblicze, kiedy potasuje się je jak talię kart zmieniając ich konfigurację. Ale najbardziej urzekło mnie to, że powieść jest swoistym dziennikiem podróży fana, kolekcjonera, pasjonata po nader skąpych śladach pozostawionych przez naburmuszone bożyszcze, zbiorem zapisków małych radości i wielkich emocji, relacją z rozliczenia się własnego życia w zderzeniu z historią wielkiego pisarza, a zarazem sądowym dwugłosowym wywodem, w którym oskarżenie przechodzi w obronę, pochlebstwo trąci szyderstwem, a pointa mowy końcowej sprowadza się do stwierdzenie, że i tak nic nie wiadomo na pewno, a jakakolwiek jednoznaczność jest nieosiągalna.
Następca). Sama 'Papuga' to najciekawsza biografia jaką miałam w ręku. I wcale nie względu na Flauberta. Barnes pisze lekko i zabawnie (płakałam ze śmiechu przy liście żądań wobec pisarzy), ale przede wszystkim ciągle bawi się z nami, pokazuje, jakie figle płata pamięć, jak nią sami manipulujemy, jak fakty zmieniają swe oblicze, kiedy potasuje się je jak talię kart zmieniając ich konfigurację. Ale najbardziej urzekło mnie to, że powieść jest swoistym dziennikiem podróży fana, kolekcjonera, pasjonata po nader skąpych śladach pozostawionych przez naburmuszone bożyszcze, zbiorem zapisków małych radości i wielkich emocji, relacją z rozliczenia się własnego życia w zderzeniu z historią wielkiego pisarza, a zarazem sądowym dwugłosowym wywodem, w którym oskarżenie przechodzi w obronę, pochlebstwo trąci szyderstwem, a pointa mowy końcowej sprowadza się do stwierdzenie, że i tak nic nie wiadomo na pewno, a jakakolwiek jednoznaczność jest nieosiągalna.
Farby
Kupiłam farby do malowania palcami. Frajda nie tylko dla Bambulka. Chociaż on w pierwszym odruchu, zdegustowany pomysłem perfidnego brudzenia się, schował ręce za plecy. Ale zabawa szybko się rozkręciła.
A farby szczęśliwie okazały się zmywalne. Nie to, co tusz, którego używaliśmy w muzeum przy pisaniu gęsim piórem: moje paznokcie wyglądają jak tuż po przekopaniu ogródka, a krócej obciąć już ich się nie da.
środa, 17 sierpnia 2011
Przetrzyj oczy
Fantastyczna wystawa w Awangardzie. Czym to się ludzie nie bawili, zanim wynaleźli kino, telewizję, internet! Jest się czym zainspirować.
Ale hitem okazał się miedzioryt Claude'a Mellana (nie ma jak obcowanie ze sztuką w towarzystwie dyplomowanego znawcy ludzkiej duszy - portret psychologiczny artysty gratis).
Godzina po pracy to za mało, żeby obejrzeć wystawę w całości, więc liczę na powtórkę w sobotę.
Ale hitem okazał się miedzioryt Claude'a Mellana (nie ma jak obcowanie ze sztuką w towarzystwie dyplomowanego znawcy ludzkiej duszy - portret psychologiczny artysty gratis).
Godzina po pracy to za mało, żeby obejrzeć wystawę w całości, więc liczę na powtórkę w sobotę.
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Zamiast budzika
Nie ma jak pobudka w weekend. Ciepłe Babusiowe łapki na policzkach, nos przy nosie i pełne nadziei oczęta wpatrzone w śpiącą zbyt długo rodzicielkę. Albo domowy gwar, aromat kawy, zapach jajecznicy z pomidorami i promień słońca strzelający przez szparę uchylonego okna. Albo Maciek...ale wersję dla dorosłych to już może zachowam dla siebie.
Wielkie porządki
Sprzątać nie lubię, ale jak już mnie dopadnie demon porządkowania, ciężko mi się zatrzymać. Tak więc zakończenie długiego weekendu wykorzystałam nader efektywnie: okna, lustra, fronty szafek lśnią, balkonowy busz przycięty i odchwaszczony, na parapetach nowy ład itd.
Przy okazji zrobiłam przegląd domowego ptactwa. Moja menażeria przy Bastkowej prezentuje się raczej skromnie, ale generalnie wpisuję się w klimat panujący pod naszym dachem. Albowiem repertuar zabaw zmianom zasadniczo nie uległ (epizodycznie pojawia się kolejka lub pościg za złodziejami), zaś od rana do wieczora słychać ironiczne dyskusje pingwinów z Madagaskaru. A w obliczu pojawienia się drugiej serii ulubionej kreskówki, zwrotu akcji nie przewiduję.
niedziela, 14 sierpnia 2011
Rejs i krasnale
Dwa dni wędrówek po Wrocławiu. Odkrycie nowych zakątków (Wyspa Daliowa) i kilku krasnali. Oraz upragniony przez wszystkich rejs po Odrze.
czwartek, 11 sierpnia 2011
Zakupy
Dziś był dzień zakupów. Bynajmniej nie spożywczych. Wróciłam ze swetrem i kiecką, a jakże. Gdzie te czasy, kiedy regularnie lustrowałam wystawy i po pięc razy każdą rzecz przymierzałam, zanim zdecydowałam się wyjąć portfel. Teraz od święta ruszam w trasę, zwykle wiem, z czym powinnam wrócić, i, co najważniejsze, udaje mi się to. Co prawda najczęściej przy okazji spotykam sukienkę mojego życia i nie potrafię się jej oprzeć, ale to raczej wisienka na torcie niż kłopot. Może i wyprzedaże są ekscytujące, ale mnie zdecydowanie bardziej emocjonuje sklep pełen nieopatrzonych jeszcze na ulicy fatałaszków i zamiast reklamówki ubrań z dumą przynoszę do domu pojedyncze sztuki.
LUC w akcji
Akcję Pospolitego Ruszenia śledzę od paru tygodni w prasie (naszej opery w różowo-pistacjowo-budyniowej tonacji nie rozpoznałam). Teraz pojawiło się też kilka bilbordów. Warto jednak zajrzeć na stronę, aby się upewnić, czy rodzima okolica nie znalazła się na cenzurowanym.
http://pospoliteruszenie.com/
http://pospoliteruszenie.com/
wtorek, 9 sierpnia 2011
Deska
Będąc w gościnie w Wałbrzychu zachłysnęłam się fantastycznym pomysłem. Wujek przez cały weekend pokazywał mi różne skarby. Album z zapiskami muzycznymi sprzed kilkudziesięciu lat. Przemycane przez granicę wydania Kultury. Kronika licealna prowadzona przez ciocię opatrzona odręcznymi zapiskami przewodniczącej klasy, fotografiami, ilustracjami, wymyślnymi dedykacjami dla wychowawców. Ale moją wyobraźnią zawładnęła deska, na której dziesiątki kreseczek z adnotacjami odnośnie daty oraz wzrostu i wagi mierzonych wszystkich członków rodziny, składają się na najbardziej wzruszającą historię familijną, jaką widziałam. Kiedyś futryny pełniły taką rolę, ale to zamierzchłe czasy. Dziś już tylko dziadziuś odmierza wzrost Babula na ościeżnicy.
Czas sprawić sobie deskę.
Czas sprawić sobie deskę.
Liczby Charona
Najnowszy lwowski kryminał Krajewskiego niewątpliwie ma swój urok, ale chyba już się nasyciłam tym mrocznym klimatem, w którym tak się nasz wrocławski pisarz lubuje. Podziwiam konsekwencję, znajmość języków starożytnych, gładkość wymowy, upór w edukowaniu językowym czytelników, pomysłowość we wplataniu naukowych teorii w fabułę. Jednakże na kolejny tom z drżącymi kolanami nie czekam.
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Maseczka
Zajadam właśnie ósmą dziś - i niestety ostatnią w ogóle - babeczkę weselną (jako że mimo poprawin dla czterdziestu osób, każdy został obdarowany prowiantem na drogę), co nieubłaganie naprowadza mnie na kolejne błogie wspominki, i tak pomyślałam, że warto zanotować arcyskuteczny, wynaleziony w przypadkowych okolicznościach przepis na zdobycie popularności na tłumnej imprezie.
Nakładamy maseczkę, najlepiej z glinki zielonej, już po kilku minutach fantastycznie ograniczającej możliwości mimiczne, po czym startujemy do drzwi na powitanie gości. Powodzenie, gromkie okrzyki i uśmiechy przy kolejnym spotkaniu gwarantowane!
Nakładamy maseczkę, najlepiej z glinki zielonej, już po kilku minutach fantastycznie ograniczającej możliwości mimiczne, po czym startujemy do drzwi na powitanie gości. Powodzenie, gromkie okrzyki i uśmiechy przy kolejnym spotkaniu gwarantowane!
Wesele
W sobotę bawiliśmy się na najwspanialszym weselu w naszym życiu. Nie przesadzam i powtorzę po raz kolejny: podobało mi się bardziej niż moje własne, które do tej pory biło w moich oczach inne na głowę (nadmienię, że moje oczy obiektywne w tym temacie być nie muszą, haha). Wszystko było dopracowane w najmniejszych szczegółach, które zaskakiwały pomysłowością i urokiem. Co mnie tak zachwyciło? Ot, chociażby muzyka porywająca do tańca już po kościołem, piękna szkatułka, do której goście mogli wrzucić kartki z życzeniami, lizaczki z imionami młodej pary, dzwonecznki rozłożone na stole, by w każdej chwili móc poprosić nowożeńców o popisowy pocałunek, księga gości, brak pośpiechu, ale i przestojów w trakcie całej uroczystości, czekoladowa fontanna wywołująca błysk w oku nie tylko u najmłodszych, że nie wspomnę o atrakcji wieczoru, występie iluzjonisty.
Niby drobiazgi, ale całościowy efekt piorunujący.
Los w dodatku okazał się dla nas łaskawy zsyłając idealną pogodę oraz opiekuna, który po 23.00 przejął pieczę nad Babusiem, dzięki czemu bawiliśmy się do rana. Wytańczyłam się z półrocznym zapasem. I chociaż wczoraj ledwie ruszałam palcami u stóp i zasnęłam przed dobranocką, uważam, że to niezbyt wygórowana cena za taką zabawę.
Wesele jak ze snu! Panna młoda wyglądała jak królewna, a restauracja, w której świętowaliśmy, przypominała baśniową komnatę. Bajecznego życia młodej parze!
Niby drobiazgi, ale całościowy efekt piorunujący.
Los w dodatku okazał się dla nas łaskawy zsyłając idealną pogodę oraz opiekuna, który po 23.00 przejął pieczę nad Babusiem, dzięki czemu bawiliśmy się do rana. Wytańczyłam się z półrocznym zapasem. I chociaż wczoraj ledwie ruszałam palcami u stóp i zasnęłam przed dobranocką, uważam, że to niezbyt wygórowana cena za taką zabawę.
Wesele jak ze snu! Panna młoda wyglądała jak królewna, a restauracja, w której świętowaliśmy, przypominała baśniową komnatę. Bajecznego życia młodej parze!
Szczawno-Zdrój
Są miejca o nieprzemijającym uroku.
Następnym razem nacykam więcej zdjęć, bowiem ta pocztówka nie oddaje w pełni przepysznej urody tonącego w kwiatach uzdrowiska.
czwartek, 4 sierpnia 2011
Autumn is coming
Ha, okazało się, że nie tylko ja wyczuwam nadchodzącą jesień! Słońce świeci już pod innym kątem, jarzębina czerwienią przyciąga wzrok, jabłka można chrupać prosto z drzewa, kobea przestała rosnąć, za to wszędzie pełno astrów. Dla mnie jesień może zaczynać się w sierpniu i kończyć tuż przed gwiazdką.
Panna Ferbelin
Lekturę rozpoczęłam z niekłamaną przyjemnością. Chwin pisze o Gdańsku, jego mieszkańcach i zakątkach, z ogromną czułością. Tej magii niezmiennie ulegam. Ale tym razem książka zaczęła mnie nużyć już w połowie, może dlatego, że wątki solidarnościowy i nowotestamentowy stały się zbyt przytłaczające. Po tygodniowej przerwie już nie udało mi się do niej wrócić.
wtorek, 2 sierpnia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)