Będąc w gościnie w Wałbrzychu zachłysnęłam się fantastycznym pomysłem. Wujek przez cały weekend pokazywał mi różne skarby. Album z zapiskami muzycznymi sprzed kilkudziesięciu lat. Przemycane przez granicę wydania Kultury. Kronika licealna prowadzona przez ciocię opatrzona odręcznymi zapiskami przewodniczącej klasy, fotografiami, ilustracjami, wymyślnymi dedykacjami dla wychowawców. Ale moją wyobraźnią zawładnęła deska, na której dziesiątki kreseczek z adnotacjami odnośnie daty oraz wzrostu i wagi mierzonych wszystkich członków rodziny, składają się na najbardziej wzruszającą historię familijną, jaką widziałam. Kiedyś futryny pełniły taką rolę, ale to zamierzchłe czasy. Dziś już tylko dziadziuś odmierza wzrost Babula na ościeżnicy.
Czas sprawić sobie deskę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz