![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiC4k3l4_MsDKldFpOR9i19HNs9N6j21jAZGH_Y2WSXM02JN1jaiHjQck9q6XULKiMlBDzr9Ud7ioOtocc9Dh6RRo6T4tPElvvAvprWfKM2hdWL8fT69GDK49LPoZ9ftkctQ8QvWlz5gfE/s1600/ben.jpg)
Wizyty w bibliotece nieuchronnie kończą się pod półką z książkami Lessing. Z kompletem lektur bezwiednie ląduję pod wiadomym regałem. A że dysponuję obecnie dwiema kartami (własną i Babulową), wypożyczać mogę na potęgę. 'Podróż Bena' to domknięcie historii z 'Piątego dziecka'. Tym razem z punktu widzenia chłopaka, a nie jego rodziców, którzy pojawiają się marginalnie, jako nieme tło. Jest jak w thillerze, ze strony na stronę coraz mroczniej, smutniej, groźniej. Tragiczne zakończenie jest jedynym możliwym. W sumie czuje się ulgę, że dotarło się wreszcie do ściany, że po drodze nie wydarzyło się więcej zła. Sposób w jaki Lessing pisze, ta rzeczowość, bezpośredniość, zwięzłość, bezkompromisowość, czułość i taktowność rodząca się z brutalności nagiej prawdy sprawiają, że nie mogę się otrząsnąć po lekturze. Od soboty próbuję zacząć kolejną książkę, ale i Inga Iwasiów ('Bambino'), i Herta Muller ('Sercątko') wydają mi się nie do strawienia ze swoją łzawą lirycznością. U Lessing już po kilka zdaniach jesteśmy zanurzeni w opowiadanej historii po uszy, tam kilka stron napomknięć, aluzji, niedomówień. Czuję się zainfekowana wirusem o imieniu Doris.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz